POLOWANIE NA ŁOWCĘ. Nicolas Cage w solidnym thrillerze opartym (niestety) na faktach
Autorem recenzji jest Łukasz Hałajda.
Tak się jakoś szczęśliwie (?) złożyło, iż seansem Polowania na łowcę postanowiłem uraczyć się we wrześniowy piątek 13-go. Moc w szarówie za oknem była aż nader silna. Klimat sprzyjający historii o mordercy – psychopacie? Obecny. Ba! Wręcz wszechobecny.
Ale gdzie tam „mojej” wczesnojesiennej aurze do krajobrazu, który towarzyszy widzowi od pierwszych minut obcowania z Polowaniem…? Alaska. Zima trwająca 9 miesięcy. Najniższy stopień gęstości zaludnienia w USA. W tych warunkach ma się wrażenie, że tuż za rogiem na ludzki żywot dybie Coś ze słynnego horroru Carpentera, dopiero co zbudzone ze snu we wiecznej zmarzlinie. I ponownie fikcja przegrywa z prozą życia – albowiem pośród ciężko pracujących i broniących się heroicznie przed odmrożeniami obywateli grasuje morderca, który potwornością Coś nie ustępuje. Co gorsza – wcale nie przybył z kosmosu. Niestety, biologicznie jest jednym z nas, a jego przedstawiona w filmie przerażająca historia jest prawdziwa.
Robert Hansen, bo o nim mowa, był seryjnym mordercą, polującym – dosłownie i w przenośni – na młode kobiety. Porywał je, przetrzymywał w domu, następnie gwałcił, by po jakimś czasie w rytualny sposób pozbawiać je życia. Porzucał je w lesie, by następnie urządzać sobie „polowanie” przy użyciu ostrej amunicji. Szacuje się, że w ten sposób w latach 1980-1983 zabił co najmniej 21 osób.
Akcja filmu koncentruje się na losie jednej z niedoszłych ofiar Hansena, Cindy Paulson (Vanessa Hudgens), której cudem udało się oprawcy uciec. Jej sytuacja jest tym cięższa, iż z zawodu jest prostytutką – przez co nikt nie daje wiary jej zeznaniom. Szczęśliwie, wspólny mianownik między wydarzeniami opisywanymi przez dziewczynę, a prowadzoną przez siebie sprawą morderstwa odnajduje Jack Halcombe (Nicolas Cage). Od tego momentu stara się otoczyć Cindy opieką, równocześnie starając się znaleźć dowody na swoją tezę, iż na terenie Alaski działa seryjny morderca.
Polowanie… to reżyserski debiut Scotta Walkera, który jest także autorem scenariusza. O ile samo oparcie skryptu na prawdziwej historii uznać można za lekkie pójście na łatwiznę w przypadku pierwszego pełnego metrażu, to już w warstwie formalnej niewiele można obrazowi Walkera zarzucić. Przedstawione na ekranie wydarzenia to wycinek zdecydowanie najbardziej „filmowych” i atrakcyjnych dla widza momentów z okresu zbrodniczej działalności Hansena. Wcielający się w niego John Cusack wypada bardziej niż przyzwoicie, czemu zresztą nie ma się co dziwić – w końcu ma już wprawę w rolach śmiertelnie niebezpiecznych psychopatów (Pokusa). Sprawdzone szaty przywdziali także Nicolas Cage (Zły porucznik) oraz Vanessa Hudgens (Spring Breakers). Zwłaszcza młody Coppola pokazuje się z niespotykanej ostatnio dobrej strony, z wyczuciem i charyzmą (bez zbędnych szarż, w końcu!) portretując postać nieugiętego stróża prawa.
Na plus zaliczyć należy także pracę pozostałych współtwórców filmu. Autorem znakomicie komponującej się z zimowym krajobrazem muzyki jest Lorne Balfe, znany dotychczas głównie ze ścieżek dźwiękowych tworzonych na potrzeby animacji (Megamocny). Wspomniany krajobraz zaś znakomicie zawarł w swoich zdjęciach Patrick Murguia (Gliniarze z Brooklynu), dzięki pracy którego złowieszczy, klaustrofobiczny mimo ogromnych, otwartych przestrzeni klimat Alaski udziela się już od pierwszego kadru.
Jedyne, co można zarzucić Walkerowi, to momentami nienajlepsze rozłożenie akcentów w obrębie pokazanej historii. Niektóre sceny, zwłaszcza te z udziałem Cindy, powodują, iż w widzu wzbudzone zostać mogą, zapewne niezamierzenie, nieadekwatne odczucia co do postaci. Niektóre przedstawione zachowania wspomnianej bohaterki wręcz prowokują do tego, by jej nie współczuć – i niewiele w tej sytuacji pomaga opowiedziana przez bohaterkę historia o traumatycznej przeszłości.
Polowanie… to nader solidny, oparty na faktach (niestety!) thriller. Wart obejrzenia, zwłaszcza w epoce wyraźnego kryzysu w obrębie gatunku.