PLATFORMA 2. Równość ludzi wobec pizzy, krokietów i śliwek a wolność narodów [RECENZJA]
W 2019 roku na Netflixa trafiła Platforma, osobliwy, dystopijny horror z pornograficznym wykorzystaniem procesu jedzenia u człowieka. Nakręcił go debiutant Galder Gaztelu-Urrutia. Tematyka produkcji była tak nowa i sprawnie zrealizowana, że film okazał się perełką w gatunku. Takie perełki jednak wymagają radykalnego podejścia do swojej jakości, więc i indywidualizmu. Siłą Platformy była tajemnica w finale, metafora oraz wiwisekcja ludzkiej psychiki. Dlatego nie spodziewałem się Platformy 2, bo w tym temacie nie ma już nic więcej do opowiedzenia. Można tylko gmatwać tę samą historię, dając jej coraz więcej słów, odniesień, alegorii, przez to tracąc legendę zbudowaną przez pierwszą część. Mimo tych wątpliwości obejrzałem kontynuację, żeby przekonać się, jak bardzo utraciła ona swoją pierwotną moc. Niestety, z balonu uszło powietrze, a te problemy, które dzisiaj porusza Platforma 2, już tak nie działają na emocje. Stały się bezdusznym przedstawieniem ideologicznej walki, ubranej w szaty nietypowej dystopii.
Sceneria Platformy 2 się nie zmieniła. Fabuła wciąż rozgrywa się w szybie, w którym umieszczono 333 poziomy i ruchomą platformę z jedzeniem. Na każdym poziomie znajdują się po dwie osoby. Żeby przeżyć, muszą ze sobą współpracować, ale nie tylko ze sobą. Każdy poziom musi to robić, żeby jedzenia wystarczyło dla tych położonych coraz niżej. Jest to trudne, jeśli każda dwójka będzie jadła, co chce. Każdy musi więc jeść tylko jeden rodzaj potrawy. Zdeklarował się na samym początku, że tak będzie robił. W sumie z fabuły do końca nie wynika, że udział w tym eksperymencie z platformami jest dobrowolną decyzją ludzi. Może są oni do tego zmuszani, bo jest to kara za złamanie prawa, może sami się zgłaszają, a może w dystopijnym społeczeństwie przyszłości jest pewna grupa dzieci wręcz hodowana do testowania reakcji emocjonalnych oraz konfrontacji ich w granicznych sytuacjach z wszczepionymi wspomnieniami, równie traumatycznymi, co sama gra. A może istnieje jeszcze jeden czynnik, motor napędzający cały ten system, i wcale nie jest on fizyczny, a nadnaturalny. Jest pewna postać w fabule, która by o tym świadczyła – bynajmniej nie jest to Namaszczony, lecz ktoś o wiele starszy, taka szara eminencja sterująca reakcjami innych z tylnego rzędu społecznych foteli.
Jeśli chodzi o wrażenia, tak jak przypuszczałem, już nie było siedzenia przed ekranem z rozdziawionymi ustami, chłonąc każdą scenę i nie mogąc się doczekać, co stanie się w finale. Była jednak ciekawość, czy fabuła wytłumaczy coś więcej w kwestii genezy platformy, a nawet miejsca, gdzie może się znajdować. Reżyser jednak nie zdradził zbyt wiele, co paradoksalnie nie jest dobrym wyjściem, bo znów dostaliśmy taką samą ścieżkę fabularną. A szczególnie już bardzo podobny do „jedynki” jest finał. Nie tyle chodzi mi o wydarzenia, co metaforę wysłannika. Nie będę jednak więcej spojlerował. Ci, co oglądali Platformę z 2019 roku, domyślą się, o co chodzi. W kwestii estetyki – niewiele się zmieniło. W kwestii brutalności – mam wrażenie, że wymyślnych sposobów torturowania i uśmiercania ludzi teraz jest mniej, za to o wiele więcej doszło dyskusji o wolności, prawie, przestrzeganiu zasad i motywacji ludzi do obrony swojego jestestwa, kosztem najcenniejszych emocji, które w życiu czuli. Jednym słowem Platforma 2 straciła swoją dziką moc wbijania widzowi klina, aż do kluczowych narządów, od których zależy racjonalny osąd rzeczywistości, a bez których istnieje tylko instynktowna zwierzęcość. Miejscami nawet, gdzieś między jednym ucięciem ręki a palącym się żywym ciałem robi się nawet nudno, o co Platformy bym nigdy nie posądził. Taka jest jednak cena sequeli, które nie chcą odsłonić zbyt wiele z niewyjaśnionych tajemnic pierwszych części. Sama jedna scena z „pływającymi” technikami w maskach przeciwgazowych, a nawet wstęp z rozmowami kwalifikacyjnymi uczestników, gdy metaforycznie można spojrzeć przez niewielki lufcik poza szyb z 333 celami oraz wielkim, ruchomym stołem z wszelakim jedzeniem, tak wykwintnym i różnorodnym, że mało kto z nas jadł te wszystkie dania. Główni bohaterowie, a w sumie jest ich trójka, jedzą jednak tylko pizzę, krokiety i śliwki. Tak wybrali, więc daleko im do wyższych kulinarnych sfer. I na tej kanwie skonstruowana jest metafora powinności przestrzegania zasad. Całkiem pomysłowa, lecz dołączona do brutalnej fabuły trochę na siłę. Takie wrażenie odnosi się przynajmniej w czasie seansu, gdy leje się krew, a nagle postaci zaczynają dyskutować o zasadności jedzenia tylko wybranych podczas kwalifikacji potraw.
Wychodzi na to, że równość ludzi wobec pizzy, krokietów i śliwek przekłada się na wolność narodów. Jedzenie, jego ilość, jakość i dostępność wpływa na sytuację polityczną i prawną ludzi pod różnymi szerokościami geograficznymi. W sumie to oczywiste, jednak mając pełne brzuchy, rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, jak człowiek zmienia się pod wpływem głodu, a zwłaszcza braku perspektywy zjedzenia czegokolwiek w ciągu kolejnych dni. I za to przypomnienie mi, że tak jest, Platformę 2 cenię najbardziej, chociaż w stosunku do „jedynki” jest już filmem wtórnym. Może lepiej było jednak zostawić tę metaforę aż tak nieprzegadaną, bo i tak widzowie mogli domyślić się, że tzw. dziura (szyb z ruchomym stołem) jest alegorią społecznych pozycji ludzi, która definiuje ile, gdzie i jak mogą się odżywiać.