Pingwiny z Madagaskaru
Skippera, Ricko, Kowalskiego i Szeregowego zna już chyba każdy. Sympatyczne pingwiny, które po raz pierwszy pojawiły się w pełnometrażowym filmie „Madagaskar” studia Dreamworks, wyrosły niewątpliwe na najbardziej charakterystycznych bohaterów filmów animowanych ostatnich lat. Pojawiając się początkowo na drugim planie, kradły każdą scenę, w której brały udział. Kwestią czasu było kiedy doczekają się autonomicznej produkcji o swoich przygodach. Początkowo był to serial animowany składający się z nieco ponad 20-minutowych produkcji, jednak kiedy włodarze wytwórni zobaczyli, jak ogromny potencjał znajduje się w czwórce małych bohaterów, zapadła decyzja o przyznaniu im samodzielnego filmu pełnometrażowego.
Pingwiny poznajemy w miejscu ich prawdziwego zamieszkania, na Antarktydzie. To właśnie tam po raz pierwszy daje o sobie znać ich wyjątkowość, kiedy postanawiają wyrwać się z odwiecznego kręgu natury i uratować od niechybnej zagłady jajko, które okazuje się być Szeregowym. Następnie akcja przesuwa się o kilka lat do przodu, wtedy poznajemy głównego antagonistę – Dave’a, który żywi do naszych bohaterów osobistą urazę, będącą podwaliną straszliwej zemsty. Nasi bohaterowie ponownie muszą zewrzeć szyki i, jak to mają w zwyczaju, uratować świat od zagłady. Nie będą jednak osamotnieni w swoich działaniach, ponieważ na horyzoncie pojawia się organizacja Wiatr Północy, nowoczesna jednostka specjalna chroniąca zwierzęta na całym świecie. Co okaże się skuteczniejsze? Improwizacyjny chaos pingwinów czy chłodna kalkulacja i planowanie WP?
Film rozpoczyna się bardzo obiecująco, pokazując naszych bohaterów w wieku pacholęcim na skutej lodem Antarktydzie. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się rozwinąć tego wątku i pociągnąć go dalej, byłoby to coś świeżego i oryginalnego. Zamiast tego po świetnym prologu zostajemy rzuceni w wir akcji i niestety tutaj pojawiają się problemy. To co sprawdzało się doskonale w 20-minutowych odcinkach, niekoniecznie musi sprawdzać się w półtoragodzinnym filmie. Fabuła to klisza wzięta z szuflady pt. „Szalony naukowiec chce się zemścić na bohaterach”, oprócz tego jest jeszcze wątek budowania pozycji Szeregowego w oddziale, który widzieliśmy już w jednym z odcinków. Oczywiście jest to film skierowany głównie dla dzieci, więc wady, które wymieniłem, nie muszą wcale psuć przyjemności z seansu. Zwłaszcza że Skipper, Kowalski, Rico i Szeregowy potrafią sprawić, że siedząc w sali kinowej otrzymamy solidny masaż przepony.
Humor sytuacyjny w ich wykonaniu oraz dialogi to naprawdę wysoki poziom komedii i trudno nie parsknąć śmiechem, widząc bohaterów w niemieckich strojach ludowych czy słysząc wywód Skippera o odwadze i poświęceniu, przerywany przez zagubionego Szeregowego. Co najważniejsze, zachowano charaktery pingwinów z serialu: Skipper jest pewnym siebie, nieugiętym przywódcą, Kowalski wszystko analizuje, Szeregowy jest po prostu słodki, a Ricko… jak to Ricko, sieje zniszczenie i pożogę! Wszystko to sprawia, że czujemy się, jakbyśmy oglądali znaną nam paczkę gotowych na wszystko pozytywnych świrów.
Technicznie „Pingwiny z Madagaskaru” stoją na bardzo wysokim poziomie. Dopracowano każdy szczegół, jest kolorowo i przyjemnie dla oka, (niestety) sprawia to, że gdzieś zaginął nieco toporny klimat serialu. Muzyka ładnie dopełnia całości, idealnie ilustrując szalone pościgi i wartką akcję.
Oglądając „Pingwiny z Madakaskaru”, każdy znajdzie coś dla siebie. Dzieci będą doskonale bawiły się, obserwując perypetie naszych bohaterów i rozmaite gagi z ich udziałem, dostaną także przesłanie o dojrzewaniu oraz szukaniu własnej tożsamości. Dorośli docenią z pewnością dialogi oraz sceny akcji. Film ogląda się naprawdę dobrze i potrafi poprawić humor na wiele godzin po seansie, jednak mimo wszystko wolę krótsze przygody naszej paczki. Jednak Ci, którzy zdecydują się na seans, na pewno się nie rozczarują.
A jeżeli czekacie na lemury, to spokojnie, pojawiają się.