search
REKLAMA
Nowości kinowe

PIERWSZA NOC OCZYSZCZENIA. Przyzwolenie na zabijanie z polityką Trumpa w tle

Jarosław Kowal

22 lipca 2018

REKLAMA

Finał to w stu procentach kino akcji i nawet jeden jedyny raz wypada całkiem solidnie – w scenie rozgrywanej na klatce schodowej, kiedy Dmitri w końcu musi włożyć nieco wysiłku w pokonanie przeciwników, a kamera choć niezmiennie rozedrgana, dokumentująca wydarzenia niezbyt szerokim kadrem, mimo wszystko potrafi uchwycić emocje. Szkoda tylko, że nie udało się rozegrać całej sceny w jednym ujęciu. Najdziwniejsze jest w tym wszystkim jednak to, że zanim bohaterski handlarz dragami stał się Johnem Rambo, reżyser serwował nastrój bliższy horrorowi. Niemal każdemu pojawieniu się psychopatycznego świra o nie tylko komiksowym pseudonimie, ale również zachowaniu Szkieletora, towarzyszą jump scare’y z gatunku tych najgłupszych, zupełnie nieprzystające do wydarzeń rozgrywających się na ekranie. Wszystko wskazuje wręcz na to, że to właśnie jego głowa w finale będzie musiała zawisnąć w ramach spodziewanego zwycięstwa dobra nad złem, ale gwałtowna zmiana konwencji sprawia, że najbliższy horrorowi jest plakat nadchodzącego sequela Halloween wiszący w mieszkaniu Nyi (obydwa filmy łączy osoba producenta).

Wątek polityczny jest nieco ciekawszy, silnie zainspirowany rządami Donalda Trumpa, ale jednocześnie łatwo przetłumaczalny na bliźniacze sytuacje w innych krajach (słowa “bliźniacze” używam nieprzypadkowo). Siłą napędową zorganizowania pierwszej nocy oczyszczenia okazują się finansowe nierówności społeczne. Bogata mniejszość chce pozbyć się ubogiej większości, a jako wabik oferuje zapomogę w wysokości 5000+. Dolarów. Za te pieniądze wcale nie trzeba zabijać, wystarczy pozostać na wyznaczonym obszarze do końcu eksperymentu. Chętnych, rzecz jasna, nie brakuje. Najdosadniejszym momentem jest jednak napaść na Nyę, w trakcie której waleczna aktywistka zostaje złapana za krocze, rozprawia się z napastnikiem, a następnie z pogardą określa go jako “pussy grabber”, co oczywiście nawiązuje do niesławnych słów Donalda Trumpa: “Grab her by the pussy”.

To ciekawe momenty, ale z odleglejszej perspektywy polityczna intryga przypomina tu knowania Dr. Zło (nemezis Austina Powersa), a nie intrygę na miarę Franka Underwooda. Bije od tego banałem i tandetą, a szkoda, bo sam pomysł na papierze przypomina historię pokroju Chaotycznych aktów bezsensownej przemocy Jacka Womacka (której ekranizacji chyba nigdy się nie doczekamy). Po czterech filmach trudno jednak uwierzyć, że kiedykolwiek faktycznie wzbije się na podobny poziom narracji, idealnie równoważąc społeczne napięcie, nabierającą rozpędu falę powszechnie akceptowalnej przemocy oraz losy jednostki, która nie chce stać się elementem nowego porządku świata.

Być może gdyby Pierwsza noc oczyszczenia ukazała się w latach 80. na taśmach VHS, dzisiaj byłaby owiana kultem i porównywana chociażby z Wojownikami Waltera Hilla. W 2018 roku jest to jednak zaledwie średni film, który można obejrzeć bez poczucia marnowania czasu i który nie odstrasza pogardą dla inteligencji widza jak na przykład Huragan albo Pacific Rim: Rebelia, ale niestety niczego więcej nie można po nim oczekiwać.

REKLAMA