Penny Dreadful – recenzja trzeciego odcinka
“Penny Dreadful” to z wszech miar udany mini-serial. Mogę to już stwierdzić z całą stanowczością po seansie trzeciego odcinka zatytułowanego “Resurrection”, który nie odbiega jakością od dwóch poprzednich. Choć w reżyserskiej sztafecie serii Johna Logana doszło do pierwszego przekazania pałeczki (J.A. Bayona -> Dearbhla Wals), nie wpłynęło to w żaden sposób na jej jakość, płynność czy szeroko pojętą wizję i klimat, które konsekwentnie trzymają się pierwotnie ustalonych ram gatunkowych, nie pozwalając reżyserom na autorskie wyprawy własnymi ścieżkami. Widać wyraźnie, że nad wizualną i merytoryczną spójnością opowieści czuwa autor serii John Logan, a kolejni reżyserzy służą mu tylko za rzemieślników, którzy na planie pilnują jedynie porządku i krzyczą “akcja” w odpowiednim momencie…
Trzeci odcinek przez dłuższą chwilę sprawiał niepokojące wrażenie, jakby wszyscy bohaterowie, skupieni przecież w pilocie na wspólnej sprawie, coraz bardziej rozchodzili się w skrajnie różnych kierunkach, zapominając na dobre o zaginionej córce Sir Malcolma. Na szczęście, gdy wydaje się już, że Ethan Chandler, Wiktor Frankenstein, Sir Malcolm i Vanessa Ives zapomnieli o swoim istnieniu, drużyna zostaje z powrotem skrzyknięta i rozpoczyna się nowy, fascynujący wątek tej mrożącej krew w żyłach opowieści. W finale trzeciego odcinka bohaterowie szukający kolejnych tropów w sprawie zaginionej dziewczyny, trafiają na cmentarzu na młodego człowieka o imieniu Fenton (Olly Alexander), będącego kimś na wzór oszalałego sługi Draculi z klasycznych filmów grozy. Czeka on zresztą, zajadając zdechłe zwierzęta i zlizując własną krew z podłogi celi, na przybycie swojego Pana. Czy nastąpi to w odcinku czwartym, przekonamy się już wkrótce.
O ile w poprzednim epizodzie najważniejszą scenę odegrała Eva Green (niezapomniane wywoływanie duchów), tak tym razem włos na rękach jeży się za sprawą Josha Hartnetta i jego, zakończonego dość nieoczekiwanie, spotkania ze sforą wilków na cmentarzu. Może aktorsko nie jest to wielki wyczyn, ale scena robi słuszne wrażenie, choć szkoda, że twórcy woleli wygenerować wilki w komputerze, zamiast pokusić się o skorzystanie z usług prawdziwych zwierząt.
Ponad połowa odcinka poświęcona jest skomplikowanej, jak to zawsze w tym przypadku bywa, relacji na płaszczyźnie Frankenstein – monstrum, tu posługujące się imieniem Kaliban. Zanim nieszczęsna istota opowie Frankensteinowi o swoim bólu istnienia i jak radziła sobie odtrącona przez Wiktora, oglądamy Wiktora w retrospekcji z dzieciństwa, kiedy to pod wpływem śmierci swojego psa, a następnie matki, rozpoczyna obsesyjne badania nad naturą życia i śmierci, co, jak wiemy z poprzednich odcinków, zaowocuje powołaniem na świat, jak dotychczas, już dwóch istot. Kaliban (Rory Kinnear), który nie jest zadowolony ze swojego wyglądu (choć na tle takiego Borisa Karloffa z filmu Whale’a wygląda jak gwiazda Rocka), jak również z faktu zaistnienia, żąda od Wiktora stworzenia podobnej mu, nieśmiertelnej towarzyszki, bo – jak stwierdzają wspólnie z Frankensteinem – bez miłości, bez drugiego człowieka żyć nie sposób.
Jak widać, pojawia się sporo wątków wyjętych żywcem z powieści Mary Shelley (nie ma nawet – jak u Shelley – sekwencji powołania monstrum do życia), jestem więc tym bardziej ciekaw, czy dojdzie do stworzenia towarzyszki dla potwora, czy też, wzorem powieści, przygotowana do ożywienia kobieta zostanie na oczach monstrum rozszarpana przez Wiktora na strzępy. Jeśli tak się stanie, a pewnie tak się stanie, bo jest to zawsze motorem napędowym opowieści o zemście, Kaliban na pewno postara się, aby stosownie “umilić” życie swojemu stwórcy.
W trzecim odcinku nie pojawił się Dorian Gray, który odegra zapewne większą rolę w dalszym epizodach. Zresztą, nie było sensu wrzucać go na siłę do tego odcinka, gdyż i bez jego obecności naprawdę dużo się w nim działo. “Resurrection”, podobnie jak poprzednie odsłony “Penny Dreadful”, jest bezkompromisowy, krwawy i nie stroni od bardzo brzydkiego języka i nagości. Dobra wiadomość dla wielbicieli poważnej i mrocznej rozrywki telewizyjnej; twórcy, ustami potwora, zapowiedzieli krwawą jatkę na rodzinie i znajomych Frankensteina, gdyby ten nie stworzył dla Kalibana towarzyszki. Z kolei pozostali bohaterowie, w finałowej deklaracji przysięgli sobie nawzajem (i widzom również ;), że w swoich dalszych działaniach będą zdecydowani, brutalni i bezwzględni. Patrząc wstecz na trzy dotychczasowe odcinki, przeznaczone zdecydowanie dla widzów dorosłych, wierzę w ich deklarację i z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń i jeszcze większy rozlew krwi.
Powiedzcie sami, czy może być lepsza zachęta do oglądania kolejnych odcinków, niż potężny kop w twarz skutego kajdanami Fentona wymierzony bez mrugnięcia okiem przez Timothy Daltona? A przytoczony poniżej dialog zapowiada jeszcze więcej bezkompromisowości w walce z siłami nie z tego świata.
Kogoś brutalnie nam odebrano.
Dlatego musimy działać stanowczo.
Od tej chwili nie będzie odwrotu.
Jeśli będziemy kontynuować, zrobimy to wspólnie.
Bez wahania. Polegać na sobie wzajemnie…
– Tego właśnie wymaga nasze zadanie.
To nie jest misja dla słabych lub dobrych.
Nikt z nas taki nie jest.
Dlatego tu jesteśmy.
Spójrzcie sobie w oczy i dajcie słowo,
że zdziałacie tyle, ile zezwoli wam dusza…
Ocena 8,5/10
Odwiedź Blog autora:
CinemaFrankenstein.blogspot.com