PELÉ. Ambasador Brazylii na zielonej murawie
W 2020 roku Netflix za sprawą miniserii Ostatni taniec święcił triumfy w dziedzinie sportowego dokumentu. Teraz streamingowy potentat podobny efekt chce zapewne osiągnąć pełnometrażowym filmem dokumentalnym Pelé w reżyserii Davida Tryhorna i Bena Nicholasa. Czy to się uda? To się jeszcze okaże, ale jedno można powiedzieć o dokumencie na temat najlepszego piłkarza w historii – jest całkowitym rewersem Ostatniego tańca.
Dlaczego? Miniseria o Chicago Bulls była znakomitym wglądem w historię jednego z najbardziej legendarnych zespołów w historii NBA, ale choć bardzo starała się poświęcać uwagę wszystkim zawodnikom, tak naprawdę chodziło tylko o Niego – Michaela Jordana. Pelé robi coś odwrotnego – wychodzi od konceptu dokumentu na temat jednego piłkarza, a udaje mu się opowiedzieć historię całego kraju i narodu. Bo wyprodukowany przez Kevina Macdonalda pełnometrażowy dokument tylko z pozoru jest filmem skupionym na głównym bohaterze – owszem, o Pelém dowiadujemy się sporo, nawet tych mniej pozytywnych rzeczy, ale to tak naprawdę opowieść nie o genialnym piłkarzu, lecz o Brazylii, której Edson Arantes do Nascimento zwany Pelém swoim talentem dodał skrzydeł, jakich nigdy wcześniej nie miała.
Gdy drużyna Brazylii zdobywała swoje pierwsze mistrzostwo świata w Szwecji w 1958 roku, Pelé miał niespełna 18 lat. W meczach grupowych jeszcze nie wystąpił, ale kiedy pojawił się w fazie pucharowej, najpierw strzelił jedyną bramkę w ćwierćfinale z Walią, później popisał się hattrickiem w półfinale z Francją, a na koniec dorzucił dwie bramki w finale z gospodarzami. Edson Arantes do Nascimento został najlepszym strzelcem Brazylii na tym turnieju i mistrzem świata w wieku, który nie pozwalałby mu nawet na legalny zakup piwa! W tamtym czasie obecnej stolicy kraju, Brasílii, nie było jeszcze na mapie (zbudowano ją od podstaw w 1960 roku), a świat w gruncie rzeczy niewiele jeszcze wiedział o Kraju Kawy. Triumf na mundialu w Szwecji w 1958 roku był niezwykle potrzebny Brazylijczykom, wciąż pogrążonym w futbolowej żałobie po bolesnej przegranej z Urugwajem w 1950 roku, w finale mistrzostw na własnym gruncie, i odpadnięciu z Węgrami na austriackim mundialu cztery lata później.
Dokument Tryhorna i Nicholasa największą wartość udowadnia właśnie wtedy, gdy nie mówi o głównym bohaterze filmu, lecz o szerszym kontekście – o wpływie Pelégo na brazylijski naród, o przewrotach politycznych, z którymi zbiegła się kariera wielkiego piłkarza, a także o momentach, w których Pelé (najczęściej za sprawą spowodowanych zmasowanymi faulami kontuzji) nie mógł pomóc drużynie na boisku, lecz wciąż wywoływał na nią wpływ. Twórcy umiejętnie rozkładają akcenty pomiędzy biograficzną stroną tego dokumentu a jego wartością historiograficzną. Trochę jak wzbudzająca powszechny zachwyt Roma Alfonso Cuaróna, Pelé opowiada osobistą historię wielkiego piłkarza nie tyle na tle równie wielkich przemian społeczno-politycznych, lecz w nierozerwalnym związku z nimi. I choć trochę szkoda, że twórcy nie zechcieli nieco zgłębić kontrowersyjnego wątku relacji Pelégo z militarną dyktaturą, to bez wątpienia nie mamy tu do czynienia z biograficzną laurką, jakich we współczesnym kinie dokumentalnym zdecydowanie zbyt wiele.
Pozytywnym zaskoczeniem jest na pewno fakt, iż wielu kolegów Pelégo z drużyn klubowych i reprezentacyjnych – m.in. mistrz świata z 1958 roku, a także trener mistrzów z 1970 roku, blisko 90-letni Mário Zagallo – wciąż żyje, ma się dobrze i zgodziło się wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Ich opowieści są wartościowym uzupełnieniem nie tylko głównej narracji o Edsonie Arantesie do Nascimento, ale także rozdziału historii Brazylii, który przyszło im wszystkim współtworzyć. Pelé to dokument zarówno dla fanów piłki nożnej, jak i dla wszystkich zafascynowanych historią Ameryki Południowej – tyleż niesamowitą, co niespokojną.