Pani z przedszkola
Chęć obejrzenia Pani z przedszkola Marcina Krzyształowicza wzięła się z tkwiącej w pamięci, robiącej wrażenie Obławy tego reżysera. A do tego komedia ta wydawała się godna uwagi i budziła ciekawość z racji odmiennego niż wcześniej gatunku, za który wziął się reżyser. Bohater-narrator najnowszego filmu Krzyształowicza to współczesny Polak, młody mężczyzna z problemem natury seksualnej. Zależy mu na tym, by ów problem wyeliminować. Sposobem, który zaleca bohaterowi specjalista, jest powrót do dzieciństwa, to znaczy do jego wspomnień, a następnie uporządkowanie ich i takie przepracowanie, by uleczyć się z traum rzutujących na obecne życie. Wizyty głównego bohatera (Łukasz Simlat) u terapeuty (Marian Dziędziel) stanowią ramę dla głównych wydarzeń-wspomnień z dzieciństwa w PRL-u, jednocześnie wspominki-opowiadanki bohatera-narratora są łącznikiem przeszłości i teraźniejszości, pomiędzy którymi wędrujemy w czasie całej akcji filmu. Owe wspomnienia są najciekawszą częścią Pani z przedszkola.
Przeszłość głównego bohatera tworzy kalejdoskop sentymentalno-komicznych scen przedstawianych z punktu widzenia dorosłego człowieka stawiającego się w pozycji dziecka, próbującego opisywać wydarzenia i świat tak, jak sądzi, że je postrzegał, mając kiedyś te pięć, dziesięć lat. Krzyształowicz (również w roli scenarzysty) stosuje zabieg dobrze znany w literaturze i filmie, często wykorzystywany, by subiektywizować narrację, żeby widza bawić rozbrajającą naiwnością oraz szczerością dziecka.
Wspomnienia z PRL-u odwołują się (i tak też dzielą się na rozdziały) do najważniejszych w dziecięcym życiu bohatera-narratora postaci, czyli matki (Agata Kulesza), ojca (Adam Woronowicz) oraz tytułowej pani z przedszkola (Karolina Gruszka). Pojawia się również babcia, która jest dalszoplanową postacią, jednak istotną w życiu bohatera i jego rodziców (do tego popisowa gra Krystyny Jandy nie daje zapomnieć o postaci zarozumiałej babci uczącej wnuka, jak żyć).
Rysunkowe wstawki oznaczające początek kolejnych rozdziałów to tylko jeden z zastosowanych animacyjno-komiksowych tricków, którymi nafaszerowano film. Napisy i animacje uzupełniają narrację z punktu widzenia dziecka, nadając obrazowi lekkości oraz frywolności. Przyczyniają się również do uwypuklenia dygresyjności i rozszczepienia fabuły na sceny-epizody.
Podział na rozdziały, wędrówki w czasie, różne punkty widzenia w poszczególnych ujęciach (w zależności od tego, o kim właśnie historia filmowa chce opowiedzieć) oraz animacyjne wstawki dają poczucie lekkiego chaosu, ale jeśli zgodzimy się na taką poszatkowaną formę albo przyzwyczaimy do niej w trakcie oglądania – nie będzie to minusem. Również to, że historia się rozchodzi za sprawą owych rozdziałów oraz postawienie na epizodyczność, rozczłonkowanie historii, jest dosyć ciekawym zabiegiem.
Minione czasy ukazano w ciepłych oraz intensywnych barwach. Postarano się o rekonstrukcję minionej epoki, tak by i kostiumy, i miejsce akcji przenosiły widza do „różowej” PRL-owskiej rzeczywistości. Nie jest to świat siermiężny, straszny, bo nawet to co najgorsze, okraszono humorem, kpiną, żartem. Sentymentalno-erotyczno-wspomnieniową aurę dopełnia niekiedy slow motion i dansingowa muzyka.
Na największe brawa zasługuje ekipa aktorska. Widać, że Kulesza, Woronowicz i Gruszka dobrze czują się w swoich rolach, i tak też wypadają na ekranie. Głosu narratorowi użycza Cezary Morawski, natomiast Łukasz Simlat pojawia się jedynie ciałem w kadrze, nie jest to największym wyczynem aktorskim, ale wystarczającym, by bohater-narrator wypadł przekonująco. Całość uzupełniają Janda oraz Dziędziel, tworząc małe, ale zapadające w pamięć role, chociaż w tym zestawieniu to babcia wypada o wiele ciekawiej i zabawniej. Warto wspomnieć o dziecięcych odtwórcach bohatera-narratora (India Dudek, Aleksander Gutowski) – są pozbawieni głosu, który odbiera im ich dorosły odpowiednik, cały czas opowiadając, co czuł oraz myślał w tym wieku. Poza tym dziecko nie za dużo ma tu do powiedzenia – to dorośli mówią za nie i do niego.
Pani z przedszkola jest polską współczesną komedią z „biuściastym” plakatem, przez co zostaje jej przyszyta znaczeniowa łatka filmu w stylu „pewnie znów Polakom nie wyszło, żenada, masakra”. Jednakże nie jest to komedia zasługująca na tego typu szufladkowanie i aż takie znowu potępienie, bo to niby kolejna prostacka i obleśna produkcja, z kanciastą grą aktorów i sztucznymi dialogami, nieudolnie kopiująca zachodnie wzory, wywołująca zażenowanie u widza. Tym razem mamy do czynienia ze znaczenie lepszą komedią, i w formie, i w treści. Marcin Krzyształowicz nakręcił niezłą, prostą komedię obyczajową, wspominającą PRL. Trochę tu kpiny, trochę ironii, złośliwego obśmiewania stereotypów – postaw ludzi (Polaków), rodziny, zachowań. Warto kiedyś nadrobić, nawet jeśli Pani z przedszkola wiekopomnym dziełem nie jest.
korekta: Kornelia Farynowska