Ostatnie piętro
Władysław Pasikowski powiedział kiedyś, że jeżeli człowiek nie ma co powiedzieć kobiecie, to mówi jej, iż ma ładne włosy. Podobnie jest z filmami; o „Ostatnim piętrze” można powiedzieć tyle, że ma ładną Joannę Orleańską w obsadzie.
Gdy nowa produkcja Tadeusza Króla został niemal zrównana z ziemią przez krytyków na festiwalu w Gdyni chciałem wierzyć, iż w większości jest to krytyka nieuzasadniona bądź przesadzona. Wychodzę z założenia, że w każdym filmie można znaleźć jakieś pozytywne strony i dlatego żadnego obrazu nie skreślam już na starcie. Każdy ma równe szanse. Podobnie było w przypadku „Ostatniego piętra”, lecz jak głosi stare powiedzenie – nadzieja matką głupich.
Już pierwsze ujęcia definiują to dzieło: widzimy szare, smutne blokowisko zbudowane z naczelnego kruszcu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, wielkiej płyty, czyli kolejny film z Polską B w roli scenografii. Jak się niedługo później dowiadujemy, jest to osiedle wojskowe, a w jednym z „klocków”, na tytułowym ostatnim piętrze, mieszka szanowany kapitan Derczyński (robiący tyle na ile scenariusz pozwala, Janusz Chabior), wraz z urodziwą żoną (nijaka Joanna Orleańska), nastoletnią córką Anną, która z całą pewnością urodę odziedziczyła po matce (interesująca Barbara Garstka) oraz dwójką najmłodszych synów (Jakub Wróblewski i Kajetan Borowski).
Rodzinę Derczyńskich, a przy okazji ich znajomych, poznajemy nie podczas przypadkowej sytuacji, lecz w czasie Mszy Świętej, gdzie kapłan (Bartłomiej Firlet) z ambony ostrzega przed zagrożeniami czyhającymi na nasz kraj. Ten cotygodniowy rytuał ma ogromne znaczenie dla całej lokalnej społeczności, integrującej się w ten sposób i mającej poczucie wspólnoty. Jednak wśród tłumu jest wielu pozorantów, dla których dewiza „Bóg, Honor, Ojczyzna” nie ma większego znaczenia i jest tylko pustym hasłem.
Takie zachowanie jest niedopuszczalne dla kapitana Derczyńskiego, który podobnie jak Nikoś Dyzma z filmu Jacka Bromskiego, kocha wszystko co polskie. Syn chce się napić Coca-Coli? Trzeba go nastraszyć, że amerykański napój rozpuszcza zęby. Dzieci chcą obejrzeć „Wilka i zająca”? Należy wyłączyć telewizor i oznajmić brzdącom, iż Rosjanie specjalnie wymyślili tę kreskówkę, aby dzieci wyskakiwały z okien. Córka chce iść z klasą na film o Holocauście? Trzeba się oburzyć, że ci wredni filmowcy robią tylko obrazy o biednych Żydach, a prawdziwych Polaków to już nikt nie pokaże! Zdaniem pana domu liberalna szkoła tylko popsuje jego dzieci, dlatego podejmuje decyzję o samodzielnym prowadzeniu edukacji swoich pociech, aby już od najmłodszych lat wiedziały, iż Polską rządzą pedały, Żydzi i Niemcy. A to wszystko w rytm „Legionów” oraz z powiewającą biało-czerwoną flagą na balkonie w tle.
Skrajne poglądy Derczyńskiego i ich postępująca radykalizacja to tylko jeden z elementów fabularnych nowego filmu Króla. Autor „Zwerbowanej miłości” na początku zarysowuje aferę w jednostce wojskowej, na której trop wpada główny bohater. Przekręt finansowy nie może jednak wyjść na jaw, zbyt wiele osób jest w niego zamieszanych, w tym przyjaciel kapitana (Przemysław Bluszcz) oraz dowódca jednostki (dobry Marek Kalita), dlatego wścibski żołnierz zostaje wysłany na wcześniejszą emeryturę oraz otrzymuje one way ticket do innej jednostki.
Dramatyzm postaci wykreowanej przez Janusza Chabiora jest mnożony do potęgi, bowiem mundurowy zostaje podwójnie zdradzony. Nie tylko wyrzucają go z armii, co naturalnie dla oficera z tak dużym stażem jest zwyczajnym poniżeniem i dyshonorem, ale „nóż w plecy” wbija mu także żona, oddająca się w sprzyjających okolicznościach przyrody, w zaparkowanym w ustronnym miejscu, eleganckim aucie swojej pierwszej miłości, powracającym do miasteczka po ponad piętnastu latach bezimiennym amancie (bezbarwny jak większość obsady, Wojciech Zieliński). To, że córka Derczyńskiej ma piętnaście lat oczywiście nie jest żadnym zbiegiem okoliczności.
Obdarty z godności kapitan zatraca się we własnym szaleństwie i wciąga w nie całą swoją rodzinę. Barykaduje drzwi, zabija deskami okna i zrywa tapety ze ścian, wszystko po to, aby mityczni „oni” nie zaatakowali jego najbliższych. Reżyser funduje widzom swoistą psychozę w krainie meblościanek. Obserwujemy bohatera absolutnie tracącego kontakt z rzeczywistością, przerośniętego przez sytuację, którego radykalizm z każdą kolejną minutą urasta do niebezpiecznych rozmiarów. Każdy dla niego stanowi zagrożenie, nawet członkowie familii mogą okazać się zdrajcami i niewdzięcznikami, a uratować wszystkich może jedynie modlitwa. Derczyński ma wizję nowego świata, nowej Polski, potęgi rozciągającej się od Uralu aż po ocean, którą chce zbudować przy pomocy miejscowego księdza.
Trudno znaleźć jakiekolwiek plusy „Ostatniego piętra”. Czytając, iż scenariusz tego obrazu został przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oceniony jako wybitny, można się zastanawiać czy to ponury żart, czy jakaś pomyłka. Tekst autorstwa reżysera jest wypełniony szeregiem absurdalnych i nielogicznych sytuacji, czemu generalnie nikt nie powinien się dziwić, ponieważ nawet sam twórca nie wiedział jaki gatunek go interesuje, więc postanowił na początku postawić na komediowy sznyt, aby pod koniec dzieło zamieniło się w thriller. Gdzieś pomiędzy znalazł się też dramat rodzinny i satyra na środowiska narodowe. Zupełnie do niczego nie prowadzące pomieszanie z poplątaniem.
Nie wiedzieć czemu, po interesującym początku z aferą korupcyjną w jednostce wojskowej, dalej Król zupełnie nie rozwija tego wątku, aż do fatalnego i wręcz żenującego zakończenia, napisanego chyba tylko po to, aby jakoś zwieńczyć tę produkcję. Ułomna jest także historia kochanka żony głównego bohatera, pojawiającego się nie wiadomo po co i w jakim celu, nie wspominając już o równie absurdalnej finalizacji tego motywu.
Na wszelkie niedociągnięcia fabularne można by przymknąć oko, gdyby tylko reżyser miał jakąś koncepcję na realizację swojego drugiego pełnego metrażu, ale tutaj wszystko wygląda tak, jakby nakręcono serię przypadkowych ujęć, a potem podczas montażu starano się to jakoś „złożyć do kupy”. „Ostatnie piętro”, chociaż trwa zaledwie 84 minuty, jest obrazem pełnym dłużyzn oraz niepotrzebnych i zbędnych scen.
„Ostatnie piętro” to przede wszystkim film nieprzekonywujący, i to w każdym aspekcie. Brak mu autentyczności, tak nagła radykalizacja Derczyńskiego sprawia wrażenie niewiarygodnej i nieodpowiednio umotywowanej. Trudno uwierzyć w strach rządzący innymi domownikami, blokujący ich zdolność do racjonalnej oceny sytuacji, ponieważ ich irracjonalne zachowania mają miejsce jeszcze przed całkowitą utratą zmysłów przez głowę rodziny. Widząc trójkę dzieci, przez wiele dni opuszczającą zajęcia lekcyjne, zwyczajnie nie sposób wierzyć, iż nikt na to nie zareagował, że szkoła nie zgłosiła tego faktu lokalnemu Ośrodkowi Pomocy Społecznej.
Tadeusz Król zupełnie nie sprawdza się również w roli krytykanta radykalnej polskiej prawicy. Twórca zamiast argumentów posługuje się wyłącznie stereotypami, gdzie ksiądz musi złorzeczyć z ambony, a osoba z polską flagą w ręku koniecznie musi być ekstremistą. To wyolbrzymienie jest po prostu śmieszne.
Ogromna szkoda, że Januszowi Chabiorowi swoją długo oczekiwaną główną rolę przyszło grać w tak słabym filmie. Jest to piekielnie zdolny aktor, do tej pory królujący na drugim planie, lecz tutaj ograniczał go zły scenariusz. Nie miał pola manewru, zresztą podobnie jak Joanna Orleańska, dla której twórca przewidział rolę wiecznie zapłakanej kury domowej, będącej w stanie jedynie wyszeptać, iż „żona powinna stać przy mężu”. Z obsady pozytywnie wyróżniają się Marek Kalita, zaliczający tylko epizod, oraz debiutująca na wielkim ekranie, Barbara Garstka. Studentka krakowskiej PWST pokazała, że drzemie w niej potencjał, lecz na dobrą rolę jeszcze musi zaczekać.
„Ostatnie piętro” to obraz o niewykorzystanym potencjale. Gdyby ze scenariusza wyrzucić niedorzeczne rozwiązania fabularne to mógłby być materiał na naprawdę ciekawy film. Niestety stało się inaczej, a dzieło Tadeusza Króla to prawdopodobnie jeden z najmniej udanych polskich obrazów, jakie w tym roku pojawiły się w kinach. Całe szczęście, iż film przeszedł bez większego echa, dzięki czemu już wkrótce nikt nie będzie o nim pamiętał.