search
REKLAMA
Archiwum

OSTATNI SEANS FILMOWY (1971)

Tekst gościnny

20 września 2018

REKLAMA

Autorem recenzji jest Maciej Łagan.

Lata 50., niewielkie miasteczko w Teksasie tuż przed wojną z Koreą. Sonny i Duane są najlepszymi przyjaciółmi; całymi dniami grają w bilard, przesiadują w kinie oraz przeżywają kolejne miłosne podboje, które kończą się zazwyczaj klęską. W międzyczasie udzielają się w drużynie futbolowej, która nie potrafi wygrać żadnego meczu. Niestety z czasem ich przyjaźń przechodzi znaczne zmiany. Duane zaciąga się do wojska, a Sonny wplątuje się w nieudany związek z miejscową pięknością. Tymczasem miasteczko coraz bardziej zaczyna wymierać.

Buchająca z ekranu atmosfera filmu Petera Bogdanovicha przenosi widza w inny, przesadnie ekspresywny świat. Nieco senny klimat oraz słodko – gorzkie spostrzeżenia dotyczące bohaterów filmu, a przede wszystkim tragicznej postaci Sonny’ego, wywołują w widzu współczucie, podobnie jak szereg głębokich przemyśleń związanych z pewnym okresem historii miasteczka. To właśnie przyświecało reżyserowi przy kręceniu tego filmu – ukazanie tragizmu i duchowej nędzy, jaka panuje w małej, odciętej od świata mieścinie. Tak bardzo emocjonalna struktura filmu wynika z autobiograficznego charakteru powieść Larry’ego McMurtry’ego (który był również współautorem scenariusza).

McMurtry obnaża posępność, pustkę i bezradność amerykańskiej prowincji, gdzie ludzie żyją wyłącznie pięknością dnia poprzedniego. Niestety już od pierwszych minut wiadome jest, że nadszedł kres owego życia. Dlatego też tytułowy ostatni seans jest metaforą kolejno następujących nieuniknionych zmian – mieszkańcy miasteczka zakupują odbiorniki telewizyjne, przez co pobliskie kino nie ma już racji bytu; ostatni seans również uświadamia głównym bohaterom, że skończył się pewien okres w ich życiu. Ich nowy świat niesie ze sobą liczne rozczarowania i wiąże się z pogrążeniem pewnych ideałów oraz rozpadem dotychczasowego życia, które już nigdy nie będzie takie samo.

Ostatni seans filmowy to również istny pejzaż osobliwości, pejzaż, który opiera się głównie na sugestywnych kreacjach aktorskich. W role “młodych” rewelacyjnie wcielają się aktorzy w większości debiutujący na dużym ekranie. Po występie w filmie Bogdanovicha niektórzy z nich zrobili wielkie kariery (Jeff Bridges), ale niektórzy nie mieli tyle szczęścia (piękna Cybill Shepherd, która do dziś znana jest głównie z serialu Na wariackich papierach, gdzie partnerował jej Bruce Willis). To samo spotkało Timothy’ego Bottomsa, odtwórcę głównej, najbardziej dramatycznej roli w całym filmie. I choć w Ostatnim seansie… zagrał znakomicie, później jednak już nigdy nie wykorzystał do końca swojego potencjału aktorskiego. Z grona całej obsady najbardziej triumfowali jednak Ben Johnson i Cloris Leachman, którzy otrzymali zasłużone Oscary za role drugoplanowe. Wyrażeniu pesymizmu i agresywności filmu pomóc miały czarno białe zdjęcia. Inicjatorem tego pomysłu był sam Orson Welles (reżyser innego klasyka – Obywatela Kane’a).

W 1990 roku Bogdanovich zrealizował swoistą kontynuację Ostatniego seansu filmowego pod tytułem Texasville, który opowiadał dalsze losy bohaterów. I choć obsada była niemal ta sama, film nie stał się dziełem na miarę pierwowzoru, który w sumie otrzymał osiem nominacji do Oscara i do dziś słusznie uznawany jest za jeden z najlepszych obrazów, jakie kiedykolwiek powstały.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA