OSADA. Kłamca, kłamca…
Tekst z archiwum film.org.pl (2004)
M. Night Shyamalan znowu straszy i kolejny raz podbija światowe box – office`y. Tym razem “Shyamalanowskie przedstawienie” – w przeciwieństwie do nie do końca udanych “Znaków” – jest kompletne. Dokładnie takie, jakiego moglibyśmy oczekiwać. Począwszy od zagęszczonej atmosfery, precyzyjnie budowanego napięcia i unoszącej się w powietrzu tajemnicy, a skończywszy na dramatycznym finale, który w sposób – nawet jak na Shyamalana – wyjątkowo bezczelny odwraca filmową rzeczywistość o sto osiemdziesiąt stopni.
“Osada” jest także przepustką do sławy dla świetnej Bryce Dallas Howard, która – kontynuując dobrą passę – zostanie wkrótce nową muzą Larsa von Triera w “Manderlay”. Lecz przede wszystkim najnowszy obraz tureckiego reżysera jest wielkim, filmowym blefem. Pułapką, w którą każdy widz wpadnie, a która nie każdemu się spodoba.
Malownicze rejony Pensylwanii, schyłek XIX wieku. Odcięta od świata, samowystarczalna osada żyje w ciągłym strachu. Od dawna panuje tu bowiem niepisany układ. Ludzie z wioski nie wchodzą do okalającego ją lasu, a mieszkające wśród drzew mityczne bestie w czerwonych wdziankach nie atakują mieszkańców osady. Jednak zawieszenie broni zostaje zerwane. W wiosce odnaleziono pozbawione skóry ciała martwych zwierząt. Ktoś złamał umowę. Jak groźni są “ci, o których nie mówimy” i czy na skutek złamania paktu zaczną ginąć ludzie? Jak rozwinie się uczucie łączące niewidomą Ivy (Bryce Dallas Howard) i skrytego Luciusa (Joaquin Phoenix)?
Powyższy, ckliwy aż do bólu opis wydaje się być zapowiedzią świetnego i emocjonującego kina. Dość interesujące zawiązanie akcji powiększa więc tylko – i tak już spore – oczekiwania widzów. I właśnie OCZEKIWANIA widowni mogą stać się dla Shyamalana początkiem końca. Reżyser “Szóstego zmysłu” dał się bowiem złapać w sidła własnego mitu. I gdzieś w pogoni za mistrzowskim suspensem nastąpił przerost ambicji nad możliwościami reżysera, scenarzysty i producenta w jednej osobie. Tak bardzo oczekiwane sensacyjne zakończenie – swoisty podpis Shyamalana – jest bowiem tym razem tyle zaskakujące, co wręcz szaleńcze. Finał “Osady” to zupełnie pozbawiona zdrowego rozsądku, beztroska zabawa filmowego wariata. Mówiąc wprost: Shyamalan cały swój film opiera na jednym niedopowiedzeniu i jednym, prostym i niewyszukanym KŁAMSTWIE.
Nie jest to metoda szczególnie uczciwa, bo jeśli nawet przemilczenie i niedopowiedzenie odbywające się w ramach filmu jest jeszcze swoistym standardem, który na piętnaście minut przed napisami końcowymi przebudowuje filmową rzeczywistość (“Szósty zmysł”, “Fight Club”, “Inni”, “Memento”), o tyle blef wykraczający poza kinowy ekran jest już zagraniem nieuczciwym. Shyamalan stosuje w swym nowym filmie obydwie metody. Druga z nich – mająca spotęgować zaskoczenie widza – opiera się – tak jak już wspomniałem – na zwyczajnym blefie. Kłamstwie powtarzanym w wywiadach, informacjach prasowych i – w końcu – radośnie i z pełną premedytacją powielanym w tej recenzji.
Nie można więc filmu Shyamalana nazwać majstersztykiem ekranowej formy. Reżyser gra bowiem trefnymi kartami. Nie wypada mu jednak odmówić ani odwagi, ani spektakularności końcowego efektu. Mistrz zakończeń nie wymyślił tym razem jednak niczego nowego. Wszystkie wykorzystane tutaj motywy pojawiały się w kinie już wcześniej. Rozwiązanie całej intrygi jest jednak tak idiotyczne w swojej prostocie i tak pozbawione zdrowego rozsądku, że – owszem – osiąga swój cel. Zaskakuje ! A więc teoretycznie udało się Shyamalanowi: po “Znakach” wrócił do swojej sprawdzonej formuły. Czy jednak warto było ? Na to pytanie każdy nabrany przez reżysera widz odpowie sobie sam. Bo finał “Osady” w równym stopniu zaskakuje, co po prostu irytuje. Jednak o klasie Shyamalana mimo wszystko świadczyć może fakt, że każdy inny reżyser, kręcąc “Osadę”, wywołałby wśród widowni dość spore zażenowanie finałem. Jest bowiem zadaniem niemal niemożliwym przejść płynnie przez całą fabułę filmu. Shyamalanowi się to udało. Łagodnie i spójnie pokonał ostatni zakręt, który sam dla siebie zaprojektował. Dzięki czemu film do końca trzyma fason.
https://www.youtube.com/watch?v=eeFZ6uTjmIU
Przepiękna, rzewna muzyka, poetyckie kadry i świetnie poprowadzeni aktorzy – tym broni się Shyamalan, nie jako twórca dziwnych zakończeń, ale jako filmowiec. Reżyser niewątpliwie ma wyczucie stylu, doskonale buduje napięcie, szkicuje postacie i nadaje swoim produkcjom niespotykanej nigdzie indziej atmosfery. Kunszt z jakim zbudowano XIX-wieczną wioskę, klimat strachu i tajemnicy, precyzyjnie zgrany obraz i dźwięk – tu nie ma miejsca na przypadek. Shyamalan nawet w straszeniu stosuje zawsze określoną manierę. W “Osadzie” jest to najpierw sytuacja analogiczna z tą przedstawioną w “Znakach” – nieznane istoty atakują z ukrycia – reżyser dba zatem o uczucie osaczenia. W drugiej części filmu mamy natomiast powtórkę z “Blair With Project”, czyli rozbieganą pracę kamery w środku lasu. Reżyser straszy więc na różne sposoby, ale zawsze z klasą i nigdy bezcelowo.
Jeśli chodzi o kwestię aktorstwa, “Osada” opiera się na pracy zespołowej. Wielkie nazwiska gdzieś się tu gubią, a blask sław Hollywoodu zostaje zamazany. Wioska odseparowana od świata opiera się bowiem na wspólnocie i tylko wspólnota się tu liczy. Mimo że wszyscy grają świetnie, nie można jednak nie wspomnieć o dwóch niezwykle charakterystycznych postaciach. Bryce Dallas Howard w roli niewidomej Ivy ma w sobie tyle charyzmy, co Nicole Kidman w “Godzinach” i w “Innych”. Jej bohaterka jest prawdziwa, a co za tym idzie prawdziwe są także jej emocje. Debiutująca w filmie Bryce przykuwa widza do ekranu. “Osada” jest więc miejscem, gdzie z całą pewnością zaświeciła nowa gwiazda filmu i przepustką młodej Amerykanki do świata wielkiego kina. Miejmy nadzieję, że jest to bilet na stałe.
Drugą osobą, o której wypada wspomnieć, nie jest wcale Joaquin Phoenix (ten w każdym filmie gra tak samo), a raczej Adrien Brody. Brody kreuje postać rozchwianego emocjonalnie, niezrównoważonego i nie do końca sprawnego umysłowo Noaha Percy`ego. Aktor całkowicie zmienia się w filmie, jest na przemian agresywny i radosny, a w każdym jego geście widać główną cechę tej postaci – nieprzewidywalność. Do tej pory Brody nie przekonywał jako aktor – jego rolom brakowało pewnej “iskry”- lecz w “Osadzie” udowadnia widzom, że stać go na naprawdę bardzo wiele.
Na koniec warto dodać, że “Osada” nie jest filmem tylko i wyłącznie efekciarskim. Wręcz przeciwnie – nowy obraz Shyamalana prowokuje do dyskusji. Renesansowi twórcy teorii państwa i władzy byliby zachwyceni. Trzeba jednak w porę urwać ten wątek, żeby przypadkiem nie powiedzieć za dużo. Pisanie o “Osadzie” bez zdradzania zakończenia jest więc w pewien sposób pozbawione sensu. Tak naprawdę, żeby rzeczowo dyskutować o filmie hinduskiego reżysera, trzeba traktować go całościowo. Tej zbrodni jednak nie popełnię. Dołączę się natomiast do machiny rozkręconej przez Shyamalana i będę kontynuował jego blef. A właściwie już to zrobiłem…