O-BI, O-BA: KONIEC CYWILIZACJI. Jeden z najlepszych polskich filmów science fiction
Ludzie, którym udało się przeżyć, widząc nasze uniformy, okazywali obojętność. Czasem pogardę. Głupcy… Kto wygrał tę wojnę? Burowie nie przychodzili. Nikt nie przychodził. Wysoko w górach stała budowla, której kopuła izolowała od wpływów atmosfery. Trzeba było tylko nakłonić tę ogłupiałą ciżbę, by schroniła się w tym azylu. I wtedy powstał program Arka…
…który miał podtrzymać wiarę w przetrwanie. Pośród niekończącego się labiryntu betonowych korytarzy oczyma strażnika Softa (Jerzy Stuhr), obserwujemy bezwolnych, apatycznych ludzi, odzianych w szmaty i poruszających się bez celu. Z dwóch tysięcy ocalałych z atomowej pożogi, pozostało tylko 850 istnień ludzkich. Zanikły niemal wszystkie formy społecznej aktywności. Nie ma rządu, praw, gospodarki, buntu ani nadziei. Nad szarą tłuszczą stoi tylko gromada strażników, którzy wokół siebie zorganizowali pozór normalności wypełnionej zadaniami służbowymi, barem i prostytutkami. Oficjalna ideologia neguje wiarę w mityczną Arkę, która na swój biblijny wzór ma przybyć i zabrać udręczonych niedobitków do lepszego świata. Jako jeden z nielicznych, Soft na przekór sobie chce wierzyć w Arkę, by wyrwać ludzi z letargu i zmusić ich do jakiejkolwiek aktywności w imię ocalenia w nich resztek człowieczeństwa. Lecz rozpadająca się kopuła, chroniąca bunkier przez nuklearną zimą, nagle pęka, porażając blaskiem szary tłum, biegnący na oślep ku mitycznemu wybawieniu…
O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji z 1984 roku to trzeci film Piotra Szulkina. Pozostając w kręgu bardzo aktualnej wówczas fantastyki socjologicznej, rozpoczętej Golemem i kontynuowanej w Wojnie światów. Następnym stuleciu, reżyser konsekwentnie zbudował na ekranie świat postapokaliptycznej paranoi. Jej źródłem była oczywiście skrzecząca polska codzienność doby stanu wojennego, w czasie którego powstał scenariusz. I podobnie jak w Wojnie światów, Szulkin ukazał ówczesne problemy w niemal groteskowym nasileniu. Bury tłum, zabijający się o podłe pieczywo (produkowane ze zmielonych książek), przypomina walkę o każdy towar ze sklepowych półek w latach 80. w naszym kraju. Apatia i brak perspektyw są w filmie przeciwważone zdegenerowanym formom aktywności. Za nieoficjalną walutę można nabyć tak luksusowe towary jak cebula, suchary czy konserwy mięsne. Postawiony na głowie świat filmu Szulkina z powodzeniem posiłkował się polską codziennością doby stanu wojennego. W O-bi, o-ba nie ma co prawda głoszonego permanentnego zagrożenia ze strony “wrogów”, ani zmuszania do “przyjaźni” (jak było to przedstawione w Wojnie światów), lecz Piotr Szulkin tym razem wziął na warsztat socjotechnikę wiary.
“Arka nie istnieje i nigdy nie przybędzie. Nie wierzcie plotkom, gusłom i zabobonom. Wasze dziś i jutro zależy tylko od was samych.”
– Nie wierzysz w Arkę?
– Jeżeli tak ciągle krzyczycie, że Arki nie ma, to znaczy, że na pewno jest.
– Arka nie istnieje…
– To dlaczego jej nie zbudujesz, głupi?
Głoszone przez megafony dementi wiary w Arkę jest najzupełniej celowym zabiegiem. Znajomość totalitarnej propagandy jasno wskazywała, że gdy dana informacja jest z uporem maniaka negowana przez czynniki oficjalne, to z pewnością zawiera ona przynajmniej część niewygodnej prawdy. Paradoksalnie podtrzymywana negacją wiara w Arkę prowadzi do całego szeregu wynaturzeń, których obserwacja jest głównym motorem fabularnym filmu. Podążając za Softem, widzimy obłąkanego milionera, który zbudował sobie azyl z drewna i zapełnił zwierzętami, będąc święcie przekonanym o swojej misji biblijnego Noego. Jeden ze strażników (fenomenalny epizod Krzysztofa Majchrzaka) buduje w chłodni sanktuarium na cześć Arki, w którym trzyma zamrożone panienki na lepsze czasy. Inny strażnik w tajemnicy tłoczy z blachy po jedynym samolocie walutę zwaną arkami. Prostytutki ćwiczą chodzenie na linach, ponieważ wierzą, że tym sposobem szybciej dostaną się na Arkę, kiedy w końcu przyleci. Politycznie ześwirowany bibliotekarz wyrzuca na przemiał Biblię, bo nie było w niej nic o Burach, nacji, z którą wojna wywołała atomowy kataklizm.
Tej paranoi przeciwstawiony jest wątek tragicznej i rozpaczliwej miłości Softa do prostytutki Gei (Krystyna Janda, która w Wojnie światów grała żonę Irona Idema, noszącą to samo imię). Nośnikiem ludzkich wartości jest także inżynier (Jan Nowicki w bardzo typowej dla siebie roli), który odmawia współpracy przy ratowaniu rozpadającej się kopuły w imię zachowania resztek godności. Tylko on potrafi świadomie spojrzeć beznadziei w oczy i z niemal konformistyczną nonszalancją mieć gdzieś cały ten świat. Wszyscy pozostali są żałosnymi ludzkimi marionetkami, żerującymi na innych, poddającymi się zniewoleniu bądź uciekającymi w szaleństwo, powodowane wiarą w nierealne ocalenie.
Tę beznadzieję Szulkin wizualnie zilustrował bardzo efektownie. Ze wszystkich jego dzieł z lat 80., O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji jest z pewnością najlepszy warsztatowo. Główna w tym zasługa wspaniałych, mistrzowsko oświetlonych, skąpanych w niebieskiej mgiełce zdjęć Witolda Sobocińskiego. Dla tych, którzy pamiętają słynne jazdy kamery w Kubrickowskim Lśnieniu, równie zachwycające powinny być długie, steadicamowe ujęcia z ręki nieodżałowanego Piotra Sobocińskiego, syna Witolda, operatora kamery w O-bi, o-ba. Niesamowite wrażenie robi scenografia Andrzeja Kowalczyka, choć z estetycznego punktu widzenia pozornie nie ma się co ekscytować szarymi ścianami, wyglądającymi jak podziemia gigantycznej kotłowni sprzed 50 lat. Światy filmów Piotra Szulkina są mroczne, postaci odpychające, sytuacje zionące zwyrodnieniem i nihilizmem, a filozoficzna wymowa nie pozostawia złudzeń co do ludzkiej kondycji w obliczu wydarzeń ostatecznych. Ta najbardziej gorzka z możliwych wizja upadku, pozostawia wciąż niezatarty ślad, nawet po latach od premiery, i jest jednym z najlepszych polskich filmów science fiction.
Tekst z archiwum film.org.pl (19.02.2005).