NÓŻ W NOCNEJ CISZY. A gdyby „To wspaniałe życie” było slasherem? [RECENZJA]
Nóż w nocnej ciszy, czy It’s a Wonderful Knife, jak tytuł brzmi w oryginale, to ciekawe połączenie filmu świątecznego ze slasherem, w prosty sposób nawiązujące do Tego wspaniałego życia (oryginalnie It’s A Wonderful Life) Franka Capry, czyli jednego z największych amerykańskich hitów świątecznych. Czy z takiego połączenia mogło wyjść coś dobrego? Oceniam.
Slashery świąteczne robią się coraz bardziej popularne. Po zeszłorocznej Dzikiej nocy, niedawnym Krampusie czy nawet różnych wersjach Czarnych świąt, przyszedł czas na wariację na temat ulubionego świątecznego filmu Amerykanów, czyli Tego wspaniałego życia. Filmu opowiadającego o tym, co by było, gdyby główny bohater wcale się nie narodził. Oglądanie rzeczywistości, w której brakuje jednego człowieka, ma pokazać bohaterowi, że jego życie ma jednak znaczenie dla osób wkoło, a jego brak byłby mocno odczuwalny nie tylko przez najbliższych, ale przez całe miasteczko.
Punkt wyjściowy It’s A Wonderful Knife jest bardzo zbliżony, choć dojście do niego usłane jest kilkoma trupami. Film Tylera MacIntyre’a trwa jedynie 90 minut, więc akcja musi cały czas gnać do przodu, nie dając za bardzo postaciom czy sytuacjom w pełni się rozwinąć. Kiedy więc bohaterka około dwudziestej minuty wypowiada życzenie, by „nigdy się nie narodzić”, nie jesteśmy w pełni przekonani, co doprowadziło ją do tak drastycznych decyzji. Scenarzysta też nie jest zainteresowany zgłębianiem psychiki dziewczyny, bo musi przejść do kolejnego aktu, pełnego morderstw i humoru.
„Nóż w nocnej ciszy”, czyli „najgorsza linia czasowa”
Po wypowiedzeniu zaklęcia dziewczyna ląduje bowiem w alternatywnej wersji rzeczywistości, a wizja, która przed nią się roztacza, przywodzi na myśl tańszą wersję Powrotu do przyszłości. Zmiana barwy nasycenia obrazu z ciepłej żółtej na zimną niebieską jest zaś dość dosadnym podkreśleniem, że mamy do czynienia z „najgorszą linią czasową”, czyli najgorszą wersją rzeczywistości, cytując genialny sitcom Community. Skojarzenie o tyle trafne, że znany z tego serialu Joel McHale gra tutaj jedną z ról, choć robi to na całkowitym autopilocie. W zasadzie z całej obsady na uwagę zasługuje jedynie świetny Justin Long jako nadmiernie opalony złowieszczy przedsiębiorca, który doskonale bawi się rolą, celowo przerysowując wszystkie manieryzmy swojego bohatera. (Ciekawe czy podobieństwa do pewnego znanego amerykańskiego polityka są przypadkowe).
Nóż w nocnej ciszy to film prosty i niezobowiązujący, a jednak posiadający swój urok. Jak gdyby scenarzysta Michael Kennedy pomyślał sobie: „Co by było, gdybym ukochaną opowieść świąteczną Amerykanów podlał krwawym sosem slashera?”. Tyle że myślał nad tym tyle, co nad samym tytułem. Efektem jest film niezły i zabawny, ale chyba niewykorzystujący pełni swojego potencjału, zbyt szybko rozwiązując niektóre sytuacje, które aż prosiły się o mocniejsze rozwinięcie.
„Nóż w nocnej ciszy”: oceniamy świąteczny slasher
Nóż w nocnej ciszy to momentami rozkosznie randomowy film, który bawi się formułą slashera, racząc nas dużą ilością krwi. Parę momentów jest satysfakcjonujących – zabójstwo na werandzie, którego nikt nie widzi z wewnątrz, bo wszyscy zajęci są imprezą, czy morderstwa w kinie, rozświetlane blaskiem flasha.
Dużo tu jednak też motywów ledwo zarysowanych czy też całkowicie niezrozumiałych. W pewnym momencie pojawia się nawet motyw kultu/prania mózgów, sprawiający, że ludzie patrzą na bohatera niczym w transie, a ich oczy świecą się na zielono. Wygląda to niczym scena z aktorskiego Scooby’ego Doo, tyle że jest zupełnie niezrozumiała i niedopowiedziana. Nic wcześniej ani później nie sugeruje, dlaczego bohaterowie w ogóle mieliby mieć wyprane mózgi, więc moment ten wygląda jak pozostawiony w montażu, mimo że wycięto cały subwątek, wyjaśniający tę sekwencję.
Mimo wszystko Nóż w nocnej ciszy potrafi włożyć uśmiech na usta widza i uradować go prostolinijnością pewnych rozwiązań czy wręcz ostentacyjnym podkreślaniem swoich nawiązań, a nawet ładnie i niezobowiązująco wplecionymi wątkami queerowymi, które stanowią miły dodatek do właściwej historii. Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że wiele scen czy sytuacji znacząco skorzystałoby na dramatycznym rozwinięciu, a nie jedynie wersji skróconej, przechodzącej do sedna.
It’s a Wonderful Knife nie stanie się raczej niezapomnianym hitem, ale z drugiej strony może przysporzyć miłego czasu oglądającym. Ot, taka niezobowiązująca przyjemnostka.