search
REKLAMA
Nowości kinowe

DUNKIERKA. Demony wojny według Nolana

Jakub Koisz

18 lipca 2017

REKLAMA

Tik, tak. Alianci – głównie brytyjscy i francuscy – czekają na ewakuację z wąskiego, otoczonego przez Niemców gardła. Tygodniowe oczekiwanie wypełnia im śmierć oraz chaos poznawczy. Nie wiadomo, czy plan wymyślony przez Churchilla w ogóle się powiedzie. Tik, tak, tik, tak. Do Dunkierki płynie jacht turystyczny, kierowany przez ojca z synem. Wraz z innymi zostali zmobilizowani do półcywilnej misji ratunkowej. Na drodze spotykają dygoczącego żołnierza, który ledwo uszedł z życiem. Ma to być jednodniowa misja. Tik, tak, tik, tak, tik, tak. W powietrzu z nazistami walczy Farrier. To będzie najdłuższa godzina w jego karierze. Wszystkie te poziomy czasowe splatają się ze sobą w nowym, pomysłowym formalnie, ale zupełnie nieszpanerskim filmie Christophera Nolana. A przecież on lubił szpanerkę.

Robiąc osobisty ranking ulubionych dzieł tego twórcy, można obrać dwie kategoryzacje: filmy, które z mniejszym budżetem, opierając się na pomysłowości i modnych aktorach, pozwalały wybrzmieć historii, oraz kino ogniskujące wszystkie swoje walory w koncepcie czy twiście fabularnym. Zrozumiałe jest więc, że niektórzy będą nazywali Prestiż najlepszym Nolanem, jeszcze inni Incepcję lub Interstellar. W tym drugim przypadku zarzuca się Brytyjczykowi przeintelektualizowany, papierowy humanizm, któremu niewiele brakuje do pretensjonalności, a u postaci punktuje się służebność wobec wielkich narracji i otwierających umysł kosmogonii. Wojna, oczywiście, może zostać nazwana wielką narracją, ale Dunkierka stoi raczej w rozkroku, choć jedną nogą bliżej jej do Nolana pochylającego się nad zwyczajnością takich spraw, jak przetrwanie i przerażenie. Zaburzona chronologia (niezwykle łatwa do złożenia w całość) nie jest elementem fabularnej pułapki jak w Incepcji czy akademickiego wykładu o pętli czasu oraz teorii superstrun, lecz zabiegiem ukazującym okropieństwo wojny. Gdy kilkudniowe piekło jednych się kończy, drudzy trwają jeszcze w ponadgodzinnej gehennie. Oba punkty widzenia skutecznie dowodzą, że piekło jest zarówno nagłe, jak i rozciągnięte w czasie. Mimo że bohaterem jest zbiorowość, ludzkie przeżywanie własnych, mniejszych lub większych potyczek wydaje się tym razem na równi interesować twórcę co wydumana filmowa narracja.

Zegar tyka nieubłaganie, a pomaga mu w tym świetna ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera, nie tak manipulacyjna emocjonalnie, jak to bywało w przeszłości. Bohaterowie w Dunkierce porzucają swoją dawną skórę w czasie wspomnianych tygodnia, dnia, godziny, a dla widza to zaledwie siedem tysięcy uderzeń serca podczas półtorej godziny seansu. Ludzie i kondensacja treści. To znowu one zajmują reżysera. I bardzo dobrze, bo przydługie eposy z syndromem “siedmiu zakończeń później” mogły się przejeść nawet najwierniejszym nolanofilom. Można odnieść wrażenie, że to rodzaj zabawy – zarzucano kinu Nolana, że jest przegadane, a dialogi za bardzo ekspozycyjne, więc tym razem uczynił swoją opowieść półniemą. Cisza wypełnia większą część ten wizualnej impresji.

Ten powrót na Ziemię udało się osiągnąć dzięki twarzom, na których kamera koncentruje się nieco częściej niż w poprzedniej wielkiej produkcji. Wprawdzie Tom Hardy znów gra głównie oczami, nosząc maskę (to w sumie ciekawe, czemu już trzeci raz, obok The Dark Knight Rises i Mad Maxa, każe mu się zakrywać twarz; podejrzewam, że chodzi o animizację wściekłego, szczekającego psa, którym Hardy na ekranie zazwyczaj bywa) i o jego postaci wiadomo niewiele, do czasu, gdy widzimy zachwyt na twarzach innych, znających go lotników. Mamy też komandora Boltona, kamienną figurę odgrywaną poprawnie przez Kennetha Branagha, a także ciepłego pana Dawsona z twarzą Marka Rylance’a, niezłomnego cywila płynącego swoim malutkim jachcikiem na ratunek żołnierzom. To postacie reprezentujące stare wartości. Dla porozrzucanych po plaży, rozdygotanych dzieciaków w przydużych kaskach jedyna szansa na ratunek, a dla plakatów filmowych – dzielne chłopy czasów wojny. Na szczęście niezwykle skutecznie równoważą je postacie takie jak Dygoczący Żołnierz (wspaniale grający straumatyzowanego Cillian Murphy) oraz rozkrzyczana, zagubiona młodzież, a wśród niej idole popkultury, Harry Styles oraz Fionn Whitehead. Jakże odmiennie niż dotychczas w kinie wojennym ukazano ich ambiwalentny stosunek do kompanów oraz szarpiący się z rzeczywistością instynkt piszczący przeraźliwie – przeżyć, przeżyć…

Dunkierka to według piszącego te słowa najlepszy film Christophera Nolana, w którym perspektywa czasowa jest czymś więcej niż cyrkową żonglerką. Gdy pył piasku nad lejami po bombach oraz krople w rozgniewanym morzu opadają, reżyser ukazuje przerażone, młodzieńcze twarze. Zło jest ich jednak pozbawione (warto zauważyć, że nie pokazano żadnego Niemca). Oczywiście znalazło się tu miejsce na niespotykany heroizm i nutkę patosu, ale wespół ze świetnymi zdjęciami Hoyte’a Van Hoytema ukazano zarówno małostkowość wojny, jak i nieoczywistość bohaterskich pobudek. Głównym pytaniem po wyjściu z seansu nie jest „czy można to było zrobić lepiej, panie reżyserze?”, ale „jak obłędnie ten film musi wyglądać w IMAX?”. Polecam.

 

REKLAMA