NOWE HORYZONTY 2019. Wysoka dziewczyna, reż. Kantemir Bałagow
Kantemir Bałagow urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, przynajmniej jeżeli chodzi o sprawy zawodowe. Nie dość, że jego pracom patronuje Aleksander Sokurow, to jeszcze sam ma ogromny talent, który pokazuje już od samego początku kariery. Debiutancka Bliskość jest niezwykłym mariażem elementów lokalnych z treściami uniwersalnymi, gdzie konflikt z Romea i Julii pada na grunt Kabardo-Bałkarii, a osobiste porachunki z kremlowskim reżimem mieszają się z refleksjami natury ogólnej na temat podziałów etnicznych. Cieszy zatem fakt, że Rosjanin szybko powrócił ze swoim kolejnym dziełem, w dodatku ponownie znakomicie zrealizowanym. Wysoka dziewczyna jest dowodem na to, że artysta nadal się rozwija i poszukuje najodpowiedniejszego dla siebie języka wypowiedzi.
Podobne wpisy
To niewiarygodne, że tak młody reżyser (urodzony w 1991 roku) potrafi kompleksowo zaprojektować świat przedstawiony. Dba o najdrobniejszy rekwizyt, o każdy dźwięk otoczenia, wreszcie pieczołowicie pod względem kolorystycznym planuje wnętrza oraz stroje bohaterów. Od samego początku ramy filmu są wręcz rozsadzane przez nadmiar detali, a gdy jeszcze Bałagow prezentuje ciżbę anonimowych ludzi, fale tłumu przedzierające się przez ulice zniszczonego miasta, to ma się wrażenie, że obraz zaraz przygniecie widzów swoim ciężarem. Rosjanin rozkręca misterną, wieloelementową machinerię, nad którą panuje niczym wytrawny mistrz, a nie dopiero początkujący czeladnik.
Jest pierwsza jesień po Wielkiej Wojnie, Leningrad. Społeczeństwo powoli budzi się do życia po wyniszczającym konflikcie. Nadal brakuje podstawowych środków do funkcjonowania, jedzenie wydawane jest na kartki, a mieszkania są zatłoczone nadprogramowymi lokatorami. Oko kamery skupia się głównie na losach tytułowej bohaterki, Iyi (Wiktoria Miroszniczenko), pielęgniarki w miejscowym szpitalu zajmującej się rannymi żołnierzami. Jej imię pochodzi od słowa “fiołek”, ale przez ludzi jest najczęściej nazywana “dyldą” (tyczką) ze względu na wzrost i pewną okropną przypadłość. Są bowiem takie chwile w życiu kobiety, w których jej ciało zamienia się w kamień – mięśnie nieruchomieją, twarz zastyga w dziwnym grymasie, a żadne sygnały ze świata zewnętrznego do niej nie docierają. Dokuczająca choroba pojawiła się najprawdopodobniej na froncie wojennym, gdzie wcześniej doznała wstrząsu mózgu i musiała zostać przeniesiona do innego miejsca.
Bałagow korzysta z kamery prowadzonej z ręki, by być jak najbliżej swojej protagonistki. Podgląda, jak opiekuje się swoim malutkim synkiem, chodzi za nią po przeludnionym mieszkaniu, śledzi w ciemnych uliczkach, w zatłoczonych tramwajach, w szpitalu pełnym weteranów oczekujących na nadejście kostuchy. A przede wszystkim ujawnia, jak powrót przyjaciółki Maszy (Wasylisa Pereligina) wywraca do góry nogami względnie ustabilizowane życie Iyi. Spotkanie po latach otworzy w obu kobietach niezabliźnione rany, a także doprowadzi do potężnych komplikacji, których zarzewiem stanie się dziecko.
Twórca Bliskości powtarza w swojej najnowszej produkcji za Swietłaną Aleksijewicz, że “wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Przedstawia losy dwóch niewinnych bohaterek, których największym grzechem jest właśnie to, że są kobietami. Nie mają one przecież możliwości dosłużyć się wyższych stopni w armii, nie mogą “z głową na karabinie” walczyć o wolność ukochanego narodu. Są skazane na służbę u wyżej postawionych mężczyzn, albo mówiąc brutalnie, lecz w zgodzie z estetyką Bałagowa, zostają sprowadzone do rozkładających nogi utrzymanek, którym płaci się jedzeniem i namiastką uczucia. Reżyser jest okrutny w swoich ocenach, w tej mierze nie pozostawiając żadnej przestrzeni na niedomówienia. Wprawdzie oskarża antyludzki, komunistyczny system, ale przede wszystkim zwraca uwagę na to, jak uprzedzenia klasowe i płciowe są jeszcze bardziej druzgocące i wyniszczające w dłuższej perspektywie. Bo przyszedł Niemiec i nie ma Niemca, a pogarda wobec gorzej usytuowanych nadal istnieje i prowadzi do cichych, niezauważalnych tragedii dziejących się każdego dnia.
Niestety z biegiem czasu Bałagowowi ewidentnie brakuje pomysłu na wypełnienie treścią około stutrzydziestominutowego metrażu. Nie utrzymuje emocjonalnej poprzeczki tak wysoko, jak ją sobie na początku historii założył. Zatraca się w perypetiach bohaterek, gubiąc sprzed oczu cały świat, który wcześniej tak pieczołowicie namalował. Bogate tło opowieści zostaje całkowicie wyrugowane, a na plan pierwszy wysuwa się tylko jeden główny wątek, obracany i oglądany na wszelkie możliwe sposoby. W trybach wspomnianej wcześniej filmowej machinerii pojawia się kij, przez co narracja traci tempo i prowadzi donikąd. Nawet strona formalna zaczyna tracić wypracowane wcześniej walory.
Bo trzeba jasno powiedzieć: otwarcie Wysokiej dziewczyny utrzymane jest w niezwykłej kolorystyce. Raz kadry oblane są barwą ochry (podobną do tej z Krótkiego filmu o zabijaniu), niekiedy dominuje krwista czerwień ścian mieszkania, lub szpitalna biel, zaś ulice skąpane są w mroku tylko delikatnie przeganianym przez latarniane światła. Dominuje również estetyka “syfu”, oblepiającego brudu, budzącego tylko najgorsze skojarzenia. Ręka w rękę idą malarski sznyt z naturalistycznym zacięciem, tworząc niezrównany efekt.
Bliskość wciąż jest najlepszym filmem w dorobku młodego reżysera. Mimo to nie należy skreślać Wysokiej dziewczyny, gdyż nadal jest to kino niezwykle pieczołowicie przygotowane, odważne zarówno formalnie, jak i tematycznie. Może zabrakło tym razem odrobiny rygoru (zwłaszcza czasowego), może w debiucie artysta był bliżej własnych doświadczeń. Nie ma jednak wątpliwości, że Kantemir Bałagow jest cudownym dzieckiem rosyjskiej kinematografii, oryginalnie eksplorującym kolejne tematy. Oby tylko utrzymał tak wysoką formę i jak najszybciej wrócił ze swoim kolejnym dziełem, bo warto wsłuchiwać się w jego głos.