NIEZBĘDNA KONIECZNOŚĆ. Miłość w czasach radykalnego nudyzmu
Choć Erwan Le Duc zaczyna dopiero romansować z X muzą, udało mu się stworzyć nieszablonowy i ciepły film romantyczny podszyty absurdalnym humorem. Napisałam „film romantyczny”, choć na taki Niezbędna konieczność (Perdrix) na pierwszy rzut oka w ogóle nie wygląda. No właśnie, w tym tkwi wyjątkowość tej francuskiej komedii. Reżyser dotyka tematu miłości na wiele sposobów, przygląda się różnym jej odmianom, tworząc tym samym praktycznie antyromantyczny, ale wciąż słodko urzekający film.
Jego akcja rozgrywa się w małym, nieco onirycznym, sennym miasteczku odizolowanym od reszty świata gęstym lasem. Życie w nim płynie leniwie, niespiesznie, a jego mieszkańcy wydają się jakby zaczarowani, omamieni jego monotonią. Jedyną niezwykłością, z jaką mają do czynienia, jest grupa ekstremistycznych nudystów nękająca od pewnego czasu miasto. Tym właśnie sposobem drogi dwóch głównych bohaterów – krnąbrnej, pewnej siebie Juliette oraz łagodnego Pierre’a – niespodziewanie się zetną. Ona padnie ofiarą brutalnej nudystki, która, kradnąc jej samochód, pozbawi rudowłosej Juliette dorobku jej życia. On jako kapitan miejscowej policji będzie miał za zadanie odzyskać skradzione dobra kobiety. Dwoje ludzi, choć będący jak dwa niepasujące do siebie kawałki puzzli, połączy nie tylko wspólna sprawa, ale i, jak się później okaże, nieprzewidywalne pokrewieństwo dusz.
Przed polską premierą udało mi się natknąć na kilka pochlebnych canneńskich recenzji filmu, w których wiele prawie że tytułowało reżysera Le Duca następcą Wesa Andersona. Rzeczywiście, porównań do filmów Amerykanina nie sposób zbagatelizować. Ekscentryczna rodzina Pierre’a, złożona z owdowiałej matki, prowadzącej co wieczór pełną egzaltacji audycję radiową, w której rozpala u słuchaczy namiętność oraz nadzieję na gorące uczucie, brata helmintologa z zamiłowania, badającego z namaszczeniem dżdżownice oraz dojrzewającej bratanicy zafascynowanej grą w tenisa stołowego momentalnie przywodzi na myśl bohaterów Genialnego klanu. Bohaterowie wykreowani przez francuskiego reżysera, choć wyczuwalna jest w nich pewna Weso-Andersonowska nutka, wydają się jeszcze bardziej pociągający, fascynujący, a także bardziej skomplikowani oraz wieloznaczni, szczególnie na tle ciągłych rozważań na temat miłości oraz związanej z nią samotności. Miłości tragicznie romantycznej, jakby żywcem wyjętej z dziewiętnastowiecznych niemieckich poematów, trudnej miłości ojca do córki czy wreszcie miłości niechcianej oraz nieznanej. Niejednoznaczna relacja Juliette oraz Pierre’a, dziwaków i ekscentryków, z którymi jednak nietrudno się utożsamiać, nie jest pozbawiona niezręczności oraz niepewności, przez co daleko jej do pokrytych lukrem ekranowych historii miłosnych. W końcu jednak, jak nietrudno przewidzieć, dreszcze romantycznej ekscytacji na chwilę przeszyją plecy widza. Demaskując zatajaną przez Juliette oraz Pierre’a wrażliwość, film Le Duca udowadnia, z charakterystyczną dla siebie niewymuszoną naturalnością, że miłość jest przeznaczona każdemu, nawet temu, który przez lata wystrzegał się jej niczym ognia. Że miłość młodzieńcza, szalona, nierozsądna, być może infantylna spotyka człowieka bez względu na wiek.
Wszystkie te studia nad ludzkim uczuciem przebiegają przy akompaniamencie irracjonalnego slapstickowego poczucia humoru reżysera, którego ofiarą padną nie tylko bezbronni nudyści, ale i rekonstruktorzy historyczni oraz żołnierze Wehrmachtu. Trzeba również przyznać, że film Francuza jest nakręcony wręcz bezbłędnie. Dopracowane, czyste kadry finezyjnie się ze sobą przeplatają. W pracy reżysera widoczna jest także zabawa arthouse’owymi obrazami, które jednak zamiast sprzyjać artystycznej kreacji filmu, bardziej przekładają się na budowanie nietypowego, odrealnionego świata przedstawionego filmu. Wszystko dopełnia klimatyczna ścieżka dźwiękowa.
Niezbędna konieczność (wciąż nie rozumiem tego tłumaczenia) nie zapisze się wyraźnie na kartach historii filmu miłosnego. Co więcej, prawdopodobnie przemknie przez polskie kina prawie niezauważona. Film Francuza pozostanie chwilową odskocznią dla widzów ceniących sobie kameralne, dowcipne kino oraz niebędących entuzjastami klasycznego kina romantycznego. Le Duc rozkłada miłość na czynniki pierwsze, dokonuje jej wiwisekcji, obdziera z oczekiwań, ujawniając jej kruchość, słabostki, wady, ale i osobliwy urok, czyniąc to z wrażliwością oraz w żartobliwym tonie. A także, co trzeba z mocą podkreślić, komedia obfituje w wiele fascynujących ciekawostek o dżdżownicach, co jest jej wisienką na torcie.
https://www.youtube.com/watch?v=RZ3hR84uumo