NATURAL CITY. Science fiction na granicy plagiatu „Łowcy androidów”
Łowca androidów to niezgorszy wzór do naśladowania, ale okazuje się, że również niedościgniony.
Rok 2080. Zaawansowana technologia pozwala na konstruowanie androidów, które na pierwszy rzut oka są nieodróżnialne od ludzi, lecz przewyższają ich pod względem fizycznym i intelektualnym; mają przy tym ograniczony czas funkcjonowania – „umierają” po trzech latach. W zależności od modelu antropomorficzne maszyny wykorzystuje się w rozmaitych celach: od militarnych do towarzyskich i rozrywkowych. R i Noma są oficerami elitarnego oddziału żandarmerii zajmującego się tropieniem i likwidacją zbuntowanych maszyn. Obaj prowadzą śledztwo w sprawie włamania do siedziby korporacji Neurocom, jednocześnie tropiąc cybernetyków z czarnego rynku, którzy potrafią przenosić sztuczną inteligencję androida do ludzkiego mózgu. Jeden z żandarmów ma w tym swój prywatny interes, jest bowiem zakochany w żeńskim androidzie imieniem Ria, któremu kończy się czas funkcjonowania.
Min Byung-chun, autor filmów dokumentalnych i krótkometrażowych, w pełnym metrażu zadebiutował filmem Yuryeong (1999). Był to thriller o straceńczej misji załogi atomowej łodzi podwodnej, który garściami czerpał m.in. z Okrętu (1981) Wolfganga Petersena i Karmazynowego przypływu (1995) Tony’ego Scotta. Natural City – drugi (i jak dotąd ostatni) film koreańskiego reżysera – to z kolei wprawka w fantastyce naukowej zadłużonej u Łowcy androidów (1982) Ridleya Scotta, Ghost in the Shell (1995) Mamoru Oshiiego, Matrixa (1999) rodzeństwa Wachowskich i Equilibrium (2002) Kurta Wimmera. Film kosztował nieomal sześć milionów dolarów i poniósł finansową klęskę. Nie pomogło przycięcie filmu po pokazach testowych, udział znanych aktorów [Jung Eun-pyo, Jung Doo-hong oraz Yoo Ji-tae znany m.in. z Oldboya (2003) Park Chan-wooka] ani reklamy nawiązujące do Łowcy androidów.
Powiedzieć, że twórcy inspirowali się filmem Scotta, to nic nie powiedzieć. Począwszy od postaci oraz wątków głównych i pobocznych, poprzez obraz futurystycznego miasta, aż po sceny żywcem skopiowane z Łowcy androidów, „dzieło” Min Byung-chuna balansuje na granicy plagiatu, a czasem po prostu ją przekracza. Są więc zbuntowane androidy próbujące przedłużyć swoją egzystencję, jest twardy stróż prawa pałający uczuciem do jednego z androidów oraz niebezpieczny przywódca renegatów, są latające samochody i tonące w deszczu ulice multikulturowej metropolii ze strzelistymi wieżowcami, nad którymi górują sterowce zachęcające do podróży na pozaziemskie kolonie. Główny bohater stołuje się w ulicznej knajpce do złudzenia przypominającej lokal z Los Angeles A.D. 2019, w którym jadał Deckard. Nawet autor muzyki próbował bezskutecznie naśladować niezrównanego Vangelisa.
Natural City nie ma w sobie jednak zniewalającej atmosfery, głębi, ambiwalencji i filozoficznych podtekstów arcydzieła Ridleya Scotta. Postacie są słabo zarysowane, relacja między R a Rią nie przekonuje – on jest antypatycznym egocentrykiem, a ona, chociaż urocza, ma charyzmę złotej rybki, i nie sposób zrozumieć powodu, dla którego tych dwoje jest tak do siebie przywiązanych. Co gorsza, twórcy tego fatalnego filmu „urozmaicili” fabułę elementami bezmyślnego kina akcji: mordobiciami i strzelaninami w zwolnionym tempie. W tych momentach Natural City żeruje na Matriksie (jedna z sekwencji to wręcz kalka strzelaniny w hallu z pierwszej części tetralogii). Rodzeństwo Wachowskich również kopiowało – ich filmy wiele zawdzięczają literaturze Williama Gibsona i Philipa K. Dicka oraz azjatyckiemu kinu sztuk walki – ale robiło to (do czasu) z inwencją i wdziękiem, których zabrakło Byung-chunowi.