NAJWAŻNIEJSZE TO KOCHAĆ. Wiecznie niespełnienie
Oglądając film Andrzeja Żuławskiego o dydaktycznym tytule Najważniejsze to kochać, można odnieść wrażenie, że wszelkie związki emocjonalne powinny być oparte na teatralnych gestach i wiecznym (pozornym) niespełnieniu. Dowiemy się z niego także, że małżeńskie rozmowy mają postać scenicznych dialogów, w których od treści ważniejsza jest piękna fraza. W swej adaptacji głośnej powieści Christophera Franka Noc amerykańska Żuławski – choć twierdzi, że rzecz to w życiu najważniejsza – nie potrafił pokazać, jak należy kochać.
Pierwszy film tego reżysera zrealizowany we Francji przez zdecydowaną większość odbiorców umieszczany jest w gronie jego największych dzieł. Trzeba przyznać, że doceniany na obczyźnie polski twórca dołożył starań, aby jego film zdobył uznanie – zaproszenie do obsady aktorskiej fenomenalnej Romy Schneider czy niepokornego Klausa Kinskiego świadczy o niezwykłej ambicji reżyserskiej i ogromnej charyzmie, podobnie jak współpraca z Georges’em Delerue’em w zakresie warstwy muzycznej. Stały operator Andrzej Jaroszewicz zadbał o to, by kadrom w Najważniejsze to kochać nie zabrakło dynamiki, tak ważnej przecież w historii miłosnej.
I choć warstwie wizualnej dziełu Żuławskiego nic zarzucić nie sposób, film nie broni się jako utwór wybitny. W opowieści o aktorce niepotrafiącej poradzić sobie z przemijającą sławą i lawirującej pomiędzy równie zagubionym mężem a adorującym ją fotografem zabrakło przede wszystkim spójności. Reżyser nie sprostał zadaniu połączenia wątków złamanej kariery i uczuciowo-seksualnego niespełnienia. Odtwarzana przez Schneider Nadine jest postacią niestabilną, kruchą, w jednej chwili pomstującą na brak zawodowego sukcesu, w drugiej błagającą męża, by uprawiał z nią seks. Gdy zostaje odrzucona, oferuje swoje wdzięki fotografowi Servais, który jednak miłość ogranicza do sfery platonicznej. Gdzieś w tle tego erotycznego napięcia trwa emocjonalna walka pomiędzy bohaterką, jej mężem i Servais.
Wciąż jednak fabuła filmu nie potrafi podążyć wyraźnie w jednym z kierunków – w przerwach między gierkami w uczuciowym trójkącie Nadine próbuje ratować karierę, grając w sztuce ekscentrycznego reżysera, a wcześniej próbując swych sił nawet w filmie pornograficznym. To właśnie ujęciem udawanego seksu rozpoczyna się Najważniejsze to kochać – widzimy Nadine upadłą, ze łzami w oczach, próbującą wykrztusić z siebie fragmenty pretensjonalnych kwestii. Scena ta definiuje bohaterkę jako postać niespełnioną, pokonaną przez własne niepowodzenie. I ten element osobowości postaci to jedyna stała w obrazie Żuławskiego – wszystkie konflikty, jakie obserwujemy na ekranie, pozostają słabo ugruntowane i niejasne dla widza. Reżyser dryfuje pomiędzy postaciami, ledwie zarysowując sylwetkę intrygującego Karla-Heinza Zimmera (niezrównany Kinski) czy porno-gangstera Mazellego, podobnie traktując niektóre relacje bohaterów. Jakby w tle tego wszystkiego rozgrywa się romans głównej bohaterki ze sztuką – Servais zapożycza się u wspomnianego mafiosa, by sfinansować przedstawienie w teatrze Ryszarda III, który to spektakl ma zaspokoić aktorskie ambicje Nadine. Sztuka nie odnosi sukcesu, jednak dług u Mazellego pozostaje. Pozostawiając kochanka w trudnej sytuacji, bohaterka chce zakończyć romans, jednak nawet to nie udaje jej się do końca.
Cóż z tego, że Schneider stworzyła znakomitą kreację, skoro świat przedstawiony, w którym funkcjonuje Nadine, jest przedłużeniem teatralnej sceny? Postacie prześcigają się w wygłaszaniu coraz to wznioślejszych wypowiedzi, cytując znane filmy czy dokonania Rimbauda, lecz brakuje w nich choćby odrobiny wiarygodności. Być może tak wymyślił to sobie Żuławski – by emocjonalne związki bohaterów wyglądały nienaturalnie, by przesadne dramatyzowanie nawet najbardziej prozaicznej kwestii było metaforą masek, jakie ludzie przywdziewają w codziennym życiu. Problem w tym, że – nawet jeśli powyższe założenie okazałoby się prawdziwe – reżyser zatracił się w kreowaniu rzeczywistości, rezygnując z uniwersalnego odbioru swojego filmu.
Dlatego też o Najważniejsze to kochać najczęściej mówi się właśnie w kontekście nagrodzonej Cezarem roli Romy Schneider, którą filmem Wszystko o mojej matce uhonorował sam Pedro Almodóvar. Trudno bowiem oceniać obraz Andrzeja Żuławskiego jako epokowe dzieło o potędze miłości – pomimo wszystkich swych zalet formalnych, nie udaje mu się bowiem udowodnić tytułowej tezy.
korekta: Kornelia Farynowska