MUD (Uciekinier)
“Mud” to z angielskiego błoto. Zawiesina gliny, piasku, mułu. Powstaje naturalnie tam, gdzie pojawiają się jakieś zagłębienia, nierówności, do których może dotrzeć woda – to zakola rzek, bagna, mokradła. Błoto jest też oczywiście efektem działalności człowieka – można wdepnąć w nie zbaczając z chodnika, pojawia się pod kołami samochodu, który grzęźnie w mule. Błoto brudzi, brzydzi, maskuje – jedynymi, którzy cieszą się na jego widok, są dzieci i piłkarze błotni, ale u jednych i drugich fascynacja błotem ucieka daleko od racjonalności.
Mud to też imię głównego bohatera. Nie ma w tym przypadku.
Jeff Nichols próbuje uchwycić moment. To chwile ciszy między ważnymi wydarzeniami, spokój przepływającej rzeki, przyśpieszony oddech towarzyszący niepokojom. Rytm dnia wystukuje zarzucana wędka, charknięcie starca bujającego się w drewnianym fotelu, nic nie znaczące pojedyncze słowa.
Wyjątkowość tego reżysera polega na braku obojętności wobec tła, na którym umieszcza swoich bohaterów i ich historię. Ono gra nie mniej istotną rolę niż gwiazda spoglądająca z plakatu – determinuje charakter opowieści, tworzy kręgosłup jej uczestników, stawia przed nimi wyzwania i wiąże ze sobą pojedyncze nadzieje. Ponownie wracamy w okolice znane z “Shotgun Stories”, rozpoznajemy te same wartości, ludzi, domy jak w “Take Shelter” (tam były prowincje Ohio). Odbywamy jazdę rozklekotanym autem po słabo zaludnionych okolicach, widzimy pojedynczych ludzi na zakupach, anonimowe grupki młodzieży, czujemy wiatr wiejący między drzewami, widzimy chmury wędrujące wolno po niebie.
Tutaj główną rolę gra Arkansas i jedno z niewielkich miasteczek (De Witt), w dolinie Missisipi, oaza wszelkiej maści rednecków, życiowych wykolejeńców, których twarze nie są podobne do nowojorskich i kalifornijskich lic. Nie są to też komiksowo wykoślawione pijackie gęby patrzące na każdego złowrogo i trzymające rękę na spuście wielkiego gnata, który noszą ze sobą nawet idąc po mleko do spożywczaka. Jeff Nichols stamtąd pochodzi i nie chce przyklejać żadnych etykietek swoim rodzinnym stronom – to widać w niebanalnie uchwyconym klimacie jankeskiej dziury, która jest całkowicie naturalna, lekka w swojej depresyjności. Życie w mieścinie podporządkowane jest naturze, czyli rzece – ona daje pracę, pieniądze, domy, ale i zabiera – szczególnie ambicje, bo albo się dostosowujesz, albo wyjeżdżasz, nie ma cię, rzeka nie zapłacze.
Stamtąd pochodzi dwójka 14-letnich chłopaków, Ellis i Neckbone. Już nie dzieci, ale na pewno nie dorośli – to dość czytelny sygnał, na jakiego typu trop chce skierować naszą uwagę Nichols. Ten niewygodny rozkrok, w jakim tkwią chłopcy, to tak naprawdę stanie na rozwidleniu dróg – jedna prowadzi tam, gdzie ciebie wszyscy oczekują, gdzie dodasz kolejną cegiełkę do budowy domu, w którym od zawsze mieszkasz. Druga z kolei prowadzi w odwrotnym kierunku – wchodzisz na tę ścieżkę i cię nie ma, znikasz – masz przed sobą pustkę do zagospodarowania, szanse do wykorzystania. Wybór egzystencjalny – zbyt duże słowa jak na określenie tego, w jaki sposób żyją Ellis i Neckbone. Można się adaptować całkowicie bezmyślnie, ale żeby wyrwać się ze schematu, potrzeba dużej świadomości tego, gdzie się jest, z kim i po co.
Dla chłopaków impulsem do poznania własnych potrzeb jest przypadkowe spotkanie z uciekinierem, Mudem, ukrywającym się samotnie na niewielkiej rzecznej wyspie. Gra go Matthew McConaughey, zazwyczaj występujący w roli czarującego macho o błękitnych oczach, lowelasa ze śnieżnobiałym uśmiechem. Kompletna zmiana ogranego emploi to jeden z udanych kroków tego aktora, który w ostatnim czasie bardzo rozważnie dobiera role, nie notując żadnych wpadek – tak pod względem jakości filmów, jak i swoich ról (“Prawnik z Lincolna”, “Killer Joe”, “Magic Mike”, wkrótce “Dallas Buyers Club”). Rolą Muda celuje w najbliższe rozdanie oscarowe – to nie tylko przemiana fizyczna, która objawia się w niebyt pięknym uzębieniu, przetłuszczonych włosach i ogólnym zaniedbaniu, ale przede wszystkim to wyśmienicie zagrana naiwność, niedojrzałość i udawana buta – człowiek, który przegrał w swoim życiu zbyt wiele, aby się podnieść i dumnie kroczyć przed siebie, choć widzi siebie w zdecydowanie lepszych barwach. To typ Złego mimo woli – wybrał kiedyś jedną z dróg, przed którymi dzisiaj stoją Ellis i Neckbone. Ścieżka, którą podążył, była naturalna, ściśle związana z dorzeczem Missisipi, nie zmuszająca do większych aspiracji, nie stawiająca dużych celów. Jak błoto – oblepiła marzenia, oślepiła, w końcu ogłupiła. To ona zmusiła go do popełniania błędów, doprowadziła w końcu do zbrodni.
Nie jest to żadne usprawiedliwienie. Film Nicholsa nie zbacza w żadnym momencie w rejony taniego melodramatyzmu, tłumaczenia życiowych porażek i dywagacji nad naturą człowieka zagubionego. Liczy się walka – ani Mud, ani chłopcy nie chcą czekać bezczynnie na cokolwiek.
To typowo amerykańska, protestancka opcja – walczyć o swoje, życie poświęcić pracy, naprawie tego, co było złe, lub budowie tego, co może być dobre. Arkansas nie jest dla mięczaków – jeśli trzeba, to idą w ruch pięści, bo powinno się, cholera, walczyć, uderzać pierwszemu, przekląć jeśli trzeba, a nie bawić się w relatywizm. Surowość okolicy wymaga twardości, nie kompromisów. Tego typu postawę przejawiają wszyscy, nawet ci, którzy dokonali złych wyborów – od Muda, który chce się wydostać z wyspy, przez chłopaków, którzy walczą z problemami dojrzewania (przede wszystkim emocjonalnego), aż do ich rodziców, którzy próbują dociec, gdzie jest ich miejsce. Widzimy też byłą miłość Muda, która szuka dla siebie roli. Każdy próbuje na swój sposób działać, szukając czegoś nowego, ożywczego, podejmując odważne i trudne decyzje, lub odwrotnie – tworzy wokół siebie kokon (jak postać Toma Blankenshipa w elektryzującym wykonaniu Sama Sheparda), broniąc dotychczasowego etosu (jak ojciec Ellisa).
https://www.youtube.com/watch?v=ArsGIFX1DNw
Nade wszystko “Mud” jest klasycznym coming-of-age story – ten nachalny anglicyzm dobrze oddaje nastrój i spodziewane efekty niebłahej historii o dojrzewaniu. Ono ma tutaj wyraźną twarz rozczarowań, które budują tożsamość nastolatków (świetni Tye Sheridan i Jacob Lofland, jeszcze o nich nieraz usłyszymy!) – wielkie miłości okazują się zwykłymi zauroczeniami, szanse spotykają się z ignorancją, a pewność siebie nazywana jest gówniarstwem. Wejście na ten grząski teren pełen banałów okazuje się być bezpieczne: Jeff Nichols przywołuje młodzieńcze uczucia bez zbędnych słów, bez górnolotnych emocji – tutaj południowa twardość objawia się również w milczeniu. To wyjątkowe w dzisiejszym tak przegadanym przecież kinie.
“Mud” to znakomite, przemyślane kino – od początku do końca widać w nim ambicje wyjścia poza gatunkowy schemat (kryminał), co skutkuje niezwykle wyraźnym tłem, kształtującym wszystko i wszystkich. Jeff Nichols nie bez powodu nazywany jest jednym z najzdolniejszych reżyserów amerykańskich, a trzy dotychczasowe dzieła – każde z osobna wyborne – są dowodem na nieprzeciętny talent tego raptem 35-letniego twórcy. Jest w nich myśl, intrygują, prowokują, nie pozostawiają obojętnym, są pięknie wykonane, nieprzeciętnie zagrane. Nie będzie więc przesadą, jeśli planowany “Midnight Special”, dramat SF, nazwę jednym z najbardziej oczekiwanych filmów 2014 roku, a “Mud” pewniakiem przyszłorocznych oscarowych nominacji.