MORDERCZE KLOWNY Z KOSMOSU. Jeden z najlepszych science fiction horrorów klasy B ever
A już najlepiej, kiedy przybywają na Ziemię w statku kosmicznym wyglądającym jak namiot cyrkowy i przypominają spragnione ludzkiego mięsa żywe trupy, które można pokonać tylko strzałem w głowę… pod warunkiem, że traficie w wielki, czerwony nos.
Nigdy nie byłem w cyrku, nigdy nie uczestniczyłem w przyjęciu urodzinowym, na którym klaun popisywałby się oklepanymi sztuczkami (w Polsce nie ma zresztą takiego zwyczaju) i właściwie od zawsze umalowani cyrkowcy kojarzyli mi się z mrocznymi zamiarami ukrytymi pod grubą warstwą lukru. Tak było z agentem jej królewskiej mości umierającym w pierwszych scenach Ośmiorniczki, z Violatorem z komiksu Spawn i oczywiście z Pennywise’em. Pomysł tak mocno zakorzenił się w popkulturze, że dzisiaj klaunów można wymieniać jednym tchem obok zombie, wampirów czy wilkołaków jako prominentne postacie w panteonie horrorowych straszydeł. Przypadek filmu Mordercze klowny z kosmosu jest jednak wyjątkowy, co podkreślił nawet polski wydawca kasety, sopockie NVC: “Film szokujący przedstawieniem klownów w roli morderców. Tym razem nie ma już niespodzianek wynikających z podwójnej natury cyrkowego rozbawiacza. Klowny uwielbiają smak ludzkiego mięsa owiniętego w bawełnę. Nic ich nie powstrzyma przed zdobywaniem ulubionego przysmaku”.
Niskobudżetowe produkcje często zachęcają opisami eksponującymi kilka najciekawszych smaczków, co zazwyczaj przekłada się na kwadrans ekranowego czasu i mnóstwo nudnawych zapychaczy. Tutaj sytuacja jest odwrotna – bracia Chiodo przerośli wszelkie wyobrażenia, jakie widz mógł snuć po zapoznaniu się z tymi kilkoma zdaniami. Ich wizja ma niesamowity rozmach, jak na niespełna dwa miliony dolarów w budżecie, a wszystko zaczęło się od zabawy w wymyślanie najstraszniejszych sytuacji, w jakich człowiek mógłby się znaleźć.
Jeden z braci za ekstremum uznał nocną przejażdżkę opuszczoną drogą, podczas której równa się z nim, a następnie spycha na pobocze szalony klaun. Drugi dodał natychmiast, że będzie to klaun z kosmosu, a jego pojazd będzie niewidzialny. Ta rozmowa stworzyła podwaliny pod scenariusz, a sama scena faktycznie trafiła na ekrany i po dziś dzień prezentuje się wspaniale. Zmysł wzroku dostaje tu zresztą pożywkę dosłownie co kilka minut. Jest gigantyczny cukierek z zakrwawionymi zwłokami w środku zainspirowany Inwazją porywaczy ciał; żywy pies stworzony z balonów; kukiełkowy spektakl z pistoletem laserowym; rękawica na sprężynie urywająca głowę; pacynka wykonana z człowieka czy mój faworyt – teatr cieni, w którego finale widzowie zostają pożarci.
Praktyczne efekty specjalne w filmie Mordercze klowny z kosmosu, dzięki którym te szalone sceny nawet po trzech dekadach od premiery filmu mogą zachwycać, były kluczowym elementem na planie. Pomimo skromnej kwoty, jaką dysponowali bracia, akurat w tej kwestii oszczędności nie wchodziły w grę, niezależnie od tego, czy chodziło o gumowe stroje, czy o pistolet strzelający popcornem – najdroższy (i faktycznie działający) z wykorzystanych rekwizytów, którego produkcja pochłonęła siedem tysięcy dolarów. Istotne było także zachowanie realizmu i na przykład w scenie egzekucji przy użyciu ciast koniecznością okazało się użycie autentycznych wypieków, a nie chociażby pianki do golenia. Po latach bracia wspominali, jak szokujące było odkrycie, że uderzenie domowym wypiekiem z bliskiej odległości jest bardzo bolesne…
Twórcy filmu Mordercze klowny z kosmosu tym właśnie wyróżniają się na tle chociażby kręconych za podobne pieniądze komedio-horrorów z niesławnego studia Troma, że do absurdu mają bardzo poważne podejście. Niedociągnięcia, improwizacje, puszczanie oczka w stronę widza – nie znajdziecie tego tutaj. Każdy z aktorów i każda z aktorek podchodzi do swojej roli z pełną powagą, co tylko potęguje komediowy efekt, a duet głównych bohaterów nie miał sobie podobnych w końcówce lat 80. Postacie Mike’a i Debbie wymyślono jako odwrotności horrorowego stereotypu – on miał być “niezbyt rozgarniętą blondynką”, ona odważną inicjatorką walki z najeźdźcami.
O smaczkach filmu Mordercze klowny z kosmosu mógłbym się rozpisywać jeszcze długo. Aurę tamtych czasów błyskawicznie przywołuje pierwsza scena z utworem wykonanym przez punkrockowy zespół The Dickies; komendant z lokalnego posterunku co rusz przypomina, że mamy do czynienia z filmem dla dorosłych i rzuca odzywkami pokroju: “Powinienem zastrzelić cię od razu, bez ostrzeżenia, ty szmato z czerwonym kulfonem zamiast nosa”; a w finale do walki staje około czterdziestu klaunów, w tym jeden gigantyczny… Wygląda to spektakularnie i przyniosło dochody na poziomie przekraczającym czterdzieści milionów dolarów. Dlaczego więc wciąż nie doczekaliśmy się kolejnych części?
Plany na kontynuację filmu Mordercze klowny z kosmosu były wielkie. Pierwsze pomysły na sequel pojawiły się już dzień po zakończeniu prac nad oryginałem, a bracia Chiodo mieli ambicje, by nakręcić łącznie cztery części i serial telewizyjny, ale po trzydziestu latach od premiery wciąż nie dostaliśmy chociażby zwiastuna. Powody? Nic oryginalnego – finanse i prawne zawiłości. Według niektórych źródeł 28 września tego roku do kin trafi The Return of the Killer Klowns from Outer Space, ale nie uwierzę, dopóki nie zobaczę na własne oczy, a na razie polecam odświeżyć jeden z najlepszych filmów klasy B, jakie kiedykolwiek nakręcono.