MÓJ WŁASNY WRÓG. Świetne science fiction z czasów VHS
Trwa wojna pomiędzy Ziemianami a Drakami – człekokształtnymi kosmitami, którzy w języku ludzi zyskali przydomek „gadów”. Podczas jednej z walk ziemski statek kosmiczny zostaje uszkodzony, a pilot Willis Davidge (Dennis Quaid) musi awaryjnie lądować na planecie Fyrine IV. Nieprzyjazne warunki życia, problemy ze zdobyciem pożywienia, niesprzyjające zjawiska atmosferyczne i deszcze meteorytów to nie jedyne zmartwienie Ziemianina. Na planecie rozbija się bowiem również statek Shigana (Louis Gossett Jr.) – przedstawiciela Draków. Fyrine IV okazuje się za mała dla członków nieprzyjaznych wobec siebie cywilizacji.
Co w takiej sytuacji mogą zrobić bohaterowie filmu Mój własny wróg? Oddać się walce, a może zacząć wspólnie żyć i czekać na ratunek z obcej planety? Petersen ukazuje, jak niełatwy jest to wybór. Dzieli ich wszystko – rasa, język, zwyczaje. Przewrotnie jedynie cel misji obu pilotów wydaje się ten sam: zniszczyć przeciwnika. Chociaż, jak się potem przekonamy, rasa Draków wcale nie jest kolonizatorem, zdobywcą obcych planet. A Ziemianie nie są tak kryształowi, jak się na początku wydaje. Nie zdradzę zbyt wiele, jeśli napiszę, że pomiędzy bohaterami, mimo wielu przeciwności, rodzi się przyjaźń. To, co ich dzieli przestaje być problemem i wspólnie próbują przeżyć na Fyrine IV.
Za swoją tematykę obiera zwykle wizję świata w przyszłości, podróży w czasie, rozwoju technologii i jego konsekwencji. Jako film, który zapoczątkował ten gatunek wymienia się Podróż na Księżyc w reżyserii Georges’a Mélièsa. Był to niemy film produkcji francuskiej, stworzony w 1902 roku. Obraz Petersena powstał w 1985 roku. Świat zobaczył wtedy już takie filmy, jak 2001: Odyseja kosmiczna, Gwiezdne Wojny (1977), Bliskie spotkania trzeciego stopnia, Obcy – ósmy pasażer Nostromo czy wiele, wiele innych mniejszych i większych sukcesów kinematografii. Na ich tle Mój własny wróg nie został zbyt ciepło przyjęty przez publiczność. Nie rozumiem do końca dlaczego. Oczywiście, efekty specjalne pozostawiają trochę do życzenia, ale myślę, że możliwości, jakie dawała technologia w 1985 roku zostały dobrze wykorzystane. Zresztą nie o efekty w tym filmie chodzi. Raczej o przyjaźń pozornie wbrew logice, nawet wbrew obowiązującemu prawu – przecież trwa wojna pomiędzy cywilizacjami. Nie to, co w kosmosie jest najważniejsze, nie dokładność i realistyczny wygląd statków kosmicznych, nie brawurowe strzelaniny i pościgi, ale to, co rozgrywa się na planecie Fyrine IV powinno zwrócić największą uwagę widza. A dzieje się tam naprawdę wiele.
Rasa Draków nie dzieli się na kobiety i mężczyzn. Tutaj wszyscy są dwupłciowi (obojnacy). Zatem gdy Shigan oznajmia Willisowi, że spodziewa się potomka, ten jest bardzo zaskoczony, na przemian nie dowierza i śmieje się z przyjaciela… Również widz może czuć się wtedy dziwnie, zwłaszcza jeśli oglądał ten film w 1985 roku. W dodatku Shigan, mimo że teoretycznie nie powinien posiadać cech męskich ani żeńskich, to przypomina jednak mężczyznę. Mimo bardzo mocnej charakteryzacji twarzy można bez trudu dostrzec, że rolę odgrywa mężczyzna, nie kobieta. Scena porodu, w której widz obserwuje osobnika męskiego, może więc, choć nie musi, wywołać ambiwalentne odczucia.
Wiem, że trudno tak zmienić wygląd aktora, żeby w ogóle siebie nie przypominał i by widz nie wiedział, kto kryje się pod maską. Ale to właśnie w tym miejscu, w charakteryzacji Shigana, upatrywałabym pewnych „niedociągnięć” reżysera. Taki swoisty eksperyment, w którym dzięki charakteryzacji widz nie jest w stanie rozpoznać aktora – jeszcze dalej posunięty niż w filmie Mój własny wróg – byłby bardzo interesujący.
Nie mam za to zastrzeżeń do gry aktorów odgrywających role pierwszoplanowe. Zarówno Dennis Quaid (zdobył popularność za rolę w filmie Pierwszy krok w kosmos), jak i Louis Gossett Jr. (zdobywca Oskara dla najlepszego aktora drugoplanowego w filmie Oficer i dżentelmen) stworzyli bardzo interesujące kreacje. Świetnie pokazali początkową wzajemną wrogość oraz złożoność i skomplikowanie sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Łatwo zauważyć, ile wysiłku i tolerancji kosztuje ich życie razem.
Jeśli miałabym w kilku słowach opisać, o czym jest Mój własny wróg, to powiedziałabym: Jest to film o przyjaźni. O jej rodzeniu się, rozkwicie, o poświęceniach i wyrzeczeniach, do jakich jest zdolna. Petersen znakomicie oddał ten proces utrudniając sobie zadanie i wybierając na swych bohaterów przedstawicieli wrogich ras. To właśnie aspekt przyjaźni jest clou całego filmu.