search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Miele (prosto z Cannes)

Filip Jalowski

18 maja 2013

REKLAMA

Irene jest trzydziestolenią kobietą, która zarabia na życie w dość kontrowersyjny sposób. Pośrednicy odnajdują dla niej osoby, które mają dość życia z powodu cierpienia na nieuleczalne choroby. Irene pomaga odejść im na drugą stronę w taki sposób, aby śmierć nie była bolesna i nie budziła podejrzeń policji. Najczęściej wykorzystywana metoda to podanie zwiększonej dawki środka do usypiania psów. W trakcie śmierci w tle gra ulubiona muzyka, na stoliku leżą ukochane czekoladki, a rękę trzyma najbliższa osoba. Przejście na drugą stronę w ciszy, spokoju, bez krzyków i bólu.

Wyjściowy pomysł na film wydaje się więcej niż interesujący. Ludzkie cierpienia oraz życia złamane przez choroby odciskają piętno na pozornie niewzruszonej Irene. Kobieta z uporem maniaka dba o swoje zdrowie – biega, codziennie przepływa kilka kilometrów, ćwiczy na siłowni. W momencie, gdy zabraknie jej tchu od razu udaje się do lekarza i przeprowadza badania, które mogą pozwolić na wykrycie choroby w jak najwcześniejszym stadium. Z jednej strony mamy zatem pragnienie śmierci, z drugiej pragnienie życia. Irene stoi gdzieś po środku tego równania. Jest aniołem śmierci, który boi się kluczowego elementu swojego fachu.

W pewnym momencie na drodze Irene pojawia się niejaki Pan Grimaldi. Siedemdziesięciolatek wprost tryska zdrowiem, ale mimo wszystko chce skorzystać z usług głównej bohaterki. Irene, która początkowo nie wie o tym, że z Grimaldim jest wszystko w porządku, dostarcza mu niezbędne środki. Gdy dowiaduje się, że potncjalnie może przyczynić się do śmierci osoby, która nie jest nękana przez żadne schorzenie, jej świat wywraca się do góry nogami.

I właśnie od tego momentu film Valerii Golino staje się pretensjonalny. Widz otrzymuje klasyczną historię, w której zgorzkniały i zmęczony życiem starzec spotyka się z energiczną, ale zagubioną osobą. Jednostki uczą się od siebie nawzajem, w ich życiach zachodzą diametralne zmiany.

Nie sądzę, że „Miele” trafi na polskie ekrany, ale – mimo wszystko – nie będę zdradzał w jaki sposób rozwija się znajomość Irene i Grimaldiego. A nóż ktoś kiedyś film Golino zechce obejrzeć. Osobiście seans raczej odradzam, ponieważ prócz obiecującej koncepcji początkowej oraz przyzwoitej gry aktorskiej „Miele” nie ma do zaoferowania zbyt wiele. Jak do tej pory najsłabszy film, jaki widziałem na tegorocznym festiwalu. Liczę, że w przyszłości będzie jedynie lepiej.

REKLAMA