MIASTO ŻYWEJ ŚMIERCI. Spaghetti horror
The Room, Bo się boi, Matrix Zmartwychwstania, saga Zmierzch, Dünyayı Kurtaran Adam (osławione „tureckie Gwiezdne wojny”)… Do listy najgorszych filmów wszech czasów można dopisać włoskie Miasto żywej śmierci.
Akcja rozpoczyna się w Nowym Jorku. Jedna z uczestniczek seansu spirytystycznego doświadcza przerażającej wizji, w której ksiądz wiesza się na cmentarzu w pobliżu wioski Dunwich. Kobieta upada na podłogę w konwulsjach i wszystko wskazuje na to, że umarła. Dziennikarz prasowy Bell zaczyna prywatne śledztwo w tej sprawie, które wiedzie go prosto do Dunwich. Tam zaś zaczynają dziać się rzeczy zatrważające: mieszkańcom ukazuje się upiorna zjawa księdza-samobójcy, ludzie znikają bez śladu, inni padają ofiarą zabójstw, martwe ciała w niewyjaśniony sposób zmieniają położenie, lustra pękają bez niczyjej ingerencji, okna obracają się w perzynę i broczą ludzką krwią, a w okolicy cmentarza grasują żywe trupy. Oto dokonuje się prastara przepowiednia: śmierć księdza spowodowała otwarcie bram piekielnych, przez które nieumarli przedostają się do tego świata.
Miasto żywej śmierci (znane również pod tytułami Paura nella città dei morti viventi i The Gates of Hell) to pierwsza część trylogii, na którą składają się również filmy Hotel siedmiu bram i Dom przy cmentarzu (oba z 1981 roku). Obraz powstał po finansowym sukcesie poprzedniego filmu Fulciego – Zombi 2. Reżyser napisał scenariusz wspólnie z Dardano Sacchettim, wplatając w fabułę elementy twórczości H.P. Lovecrafta, z których najbardziej w oczy rzuca się nazwa fikcyjnej wioski wprost zaczerpnięta ze Zgrozy w Dunwich, znakomitego opowiadania Samotnika z Providence. Zdjęcia plenerowe powstawały głównie w USA, niektóre ujęcia nakręcono w rzymskich studiach De Paolis, gdzie powstały również efekty specjalne. Na potrzeby jednej ze scen wykorzystano 10 kilogramów żywych larw, które oblepiają aktorów, niesione sztucznymi podmuchami maszyny wiatrowej.
Pierwszy raz przeczytałem o Mieście żywej śmierci w zamierzchłym roku 1997, w zamieszczonej w magazynie „Tylko Rock” relacji Tomasza Beksińskiego z koncertu zespołu Camel (dostęp tutaj). Tytuł horroru był bardzo intrygujący (w przeciwieństwie do muzyki rzeczonej grupy, która okazała się patetycznym prog rockowym nudziarstwem, niezbyt atrakcyjnym dla nastolatka zasłuchanego w Davidzie Bowiem, Joy Division i The Prodigy). Na seans filmu Fulciego przyszło mi jednak czekać prawie ćwierć wieku, bo w tamtym czasie nie sposób było znaleźć go w miejscowej wypożyczalni kaset wideo. Tym samym okazało się, że młodego człowieka, jakim wówczas byłem, pozbawiono możliwości obcowania z niezamierzoną komedią w przebraniu horroru. Nie zawaham się bowiem stwierdzić, że Miasto żywej śmierci to The Room pośród kina grozy – film tak zły, że aż śmieszny.
Jedna z aktorek nazwała film „serią efektów specjalnych bez fabuły” i trudno nie przyznać jej racji. Historia jest tak dziurawa, że trzyma się tylko dzięki montażowi, scenariusz został zaś zlepiony z szeregu wyświechtanych klisz. Jest zatem para obmacująca się w aucie na uboczu, są żywe trupy poruszające się iście ślimaczym tempem, lecz mimo to będące w stanie dogonić maratończyka, jest tandetny makijaż i liche efekty specjalne, a także dramatyczne zbliżenia, jump scare’y i idiotyczne dialogi w ustach aktorów, których „gra” plasuje się na poziomie szkolnego teatrzyku kukiełkowego. Jest tu również przebicie głowy na wylot gigantycznym wiertłem, zrywanie skalpu wraz z mózgiem oraz obfite wymioty cielęcymi podrobami i czymś, co przypomina makaron (w tym kontekście określenie „spaghetti horror” nabiera podwójnego znaczenia). Marny horror, kapitalna komedia.
Film dostępny w serwisie Flixclassic.pl.