search
REKLAMA
Nowości kinowe

Meteora

Filip Jalowski

24 sierpnia 2013

REKLAMA

Meteory to masyw skalny górujący nad północno-zachodnimi rubieżami równiny tesalskiej. Greckie piaskowce zachwycają niezwykłymi formacjami potężnych piaskowców oraz zespołem wiekowych, prawosławnych monastyrów, które zajmują ich wierzchołki. Niegdyś na kompleks składały się aż dwadzieścia cztery klasztory. W dzisiejszych czasach funkcjonuje ich już jedynie sześć – cztery zajmują mężczyźni, pozostałe dwa znajdują się pod kuratelą zakonnic.

Wśród oświetlonych słońcem skał, gajów piniowych, drzew oliwnych i murów średniowiecznych monastyrów nietrudno ulec religijnym uniesieniom. Meteory sprzyjają spojrzeniu w kierunku Boga. Spiros Stathoulopoulos zdaje sobie sprawę z mistyki tego miejsca i pyta o to, czy w momencie spoglądania w niebo mamy prawo do tego, aby spojrzeć na drugiego człowieka.

Grek wykorzystuje scenograficzny potencjał tesalskich skał tak, jakby urodził się z kamerą w ręku. Historię rozpina pomiędzy dwiema osobami i, co logiczne, dwoma monastyrami. Budynki znajdują się na odrębnych skałach przedzielonych nieco mniejszą formacją, na której znajduje się jedynie drzewo oliwne. Po jednej stronie mieszka kobieta, po drugiej mężczyzna. Oboje poświęcili życie Bogu decydując się na niemal ascetyczną służbę monastyrowi. Podczas wypadów po wodę i pożywienie ścieżki zakonnicy i zakonnika przecinają się. Bóg przestaje zajmować całą uwagę młodych ludzi. Coraz częściej myśli zaprzątają refleksy światła dochodzące z okien sąsiedniego budynku.

Stathoulopoulos zdecydowanie ucieka od dosłowności, ale – z drugiej strony – nie gmatwa się w niemal całkowicie niezrozumiałych symbolach i metaforach, które zmieniłyby film w pretensjonalny bełkot. Historia relacji pomiędzy Uranią i Theodorem posuwa się do przodu głównie dzięki narracji tworzonej poprzez umiejętne obserwowanie środowiska, w którym przyszło im przebywać. Spotkania kobiety i mężczyzny są nieczęste, ale dzięki temu występujące pomiędzy nimi napięcie jest wyczuwalne w niemal każdym kadrze filmu. Symbolika leżących na przeciw skał, drzewa oliwnego stanowiącego często tło spotkań (w końcu znajduje się ono po środku drogi), refleksów światła lądujących na twarzach i ciałach Uranii i Theodora jest czytelna, ale nienachalna.

Ten sposób budowania opowieści idealnie współgra ze scenami animowanymi, które stanowią niezwykle ważną i szalenie atrakcyjną część filmu. Zrealizowane w stylistyce prawosławnych ikon, mają za zadanie obrazować wewnętrzne lęki bohaterów, którzy stanęli przed wyborem pomiędzy miłością ziemską a miłością do Boga (pojmowaną jako całkowite oddanie). Jest zatem u Greka miejsce zarówno na błądzenie, strach przed grzechem i piekłem oraz zwątpienie, jak i ufność w stosunku do Boga oraz pogodzenie się z jego wyrokami. „Meteora” działa zatem na zasadzie przypowieści, czy właśnie ikony, która poprzez swoją wizualność ma wywoływać konkretne reakcje, przytaczać ściśle określone historie.

Film Stathoulopoulosa delikatnie zahacza o przynajmniej kilka ważnych tematów. Jest w nim wyczuwalne chociażby nieśmiałe pytanie o sens celibatu czy  zasadność poświęcania „normalnego” życia w imię Boga. Najgłośniej wybrzmiewa jednak pytanie o to, czy nie łatwiej dotrzeć do Stwórcy i pogodzić się z jego wyrokami wtedy, gdy trzymamy za rękę ukochaną osobę, a nie bijemy czołem w gołe mury pięknego, ale martwego monastyru.

W „Meteorze” brak jadu i oskarżycielskiego tonu w stosunku do religii, ale na próżno szukać również znamion agitacji. To, mimo osadzenia w bardzo konkretnej rzeczywistości, historia uniwersalna, ponieważ Bóg nie zawsze musi być tożsamy z postacią z prawosławnej ikony, a budynek znajdujący się na sąsiedniej skale może być czymś innym, niż średniowiecznym monastyrem. Delikatne, mądre i wizualnie nienaganne kino.

REKLAMA