Recenzje
MAJ Z RIDLEYEM SCOTTEM. American Gangster
W filmie MAJ Z RIDLEYEM SCOTTEM. AMERICAN GANGSTER śledzimy losy Franka Lucasa, który, omijając pośredników, zdobywa Harlem, a policjant Richie Roberts staje mu na drodze.
Późne lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. W Harlemie w Nowym Jorku umiera Ellsworth „Bumpy” Johnson, lokalny szef mafii. Pozostawia po sobie osieroconą „rodzinę” i strefę wpływów, o które rozpoczyna się zacięta walka.
Staje do niej również Frank Lucas, szofer Bumpy’ego i jego protegowany. Pomny nauk swojego pryncypała i mentora dochodzi do wniosku, że kluczem do sukcesu w handlu narkotykami, z którego uczynił swoją główną działalność, jest ominięcie pośredników. Kontaktując się ze źródłem w Bangkoku i organizując transport narkotyków w trumnach poległych żołnierzy amerykańskich z Azji wprost do Stanów, doprowadza do osłabienia wpływów włoskiej mafii w Harlemie i dorabia się fortuny.
Na jego trop wpada Richie Roberts, nieprzekupny policjant z wydziału narkotykowego, nie cieszący się z powodu swoich twardych zasad przesadną popularnością ani wśród przestępców, co oczywiste, ani wśród skorumpowanych kolegów. Po długim i żmudnym dochodzeniu doprowadza do aresztowania Lucasa i zwycięstwa wymiaru sprawiedliwości…
Ridley Scott jest reżyserem budującym swoje filmy na silnych osobowościach. W American Gangster (2007), historii opartej na prawdziwych zdarzeniach, zastosował stary, zgrany do bólu chwyt, ustawiając naprzeciw siebie dwóch antagonistów – przestępcę i stróża prawa. Schemat, sprawdzający się z reguły doskonale w filmach gangsterskich czy kryminalnych, tym razem jednak zawiódł.
Tytułowego gangstera, Franka Lucasa, gra Denzel Washington, aktor amerykański, który podówczas znany był z takich hitów jak Malcolm X, Filadelfia, Huragan, John Q czy Człowiek w ogniu. Pozycja gwiazdy zagwarantowała mu gażę w wysokości dwudziestu milionów dolarów, wypłaconą dwukrotnie – za produkcję w reżyserii Antoine’a Fuqua (2004), która nigdy nie powstała, oraz za dzieło Scotta. Washington do roli przygotował się niezwykle starannie – na konsultacje z rzeczywistym Frankiem Lucasem, który miał swój duży wkład w ostateczny kształt filmu, poświęcił wiele czasu. Podziękowaniem ze strony aktora za zaangażowanie gangstera w budowę roli był skromny prezent w postaci Rolls-Royce’a.
Efekt tej pracy jest satysfakcjonujący. Grze Washingtona niczego nie można zarzucić, wręcz przeciwnie, należy podziwiać to, z jaką godnością prowadzi swoją postać. To błędem Scotta jest, że ekranowy Lucas przedstawiony został jako modelowy pater familias, szanujący matkę i żonę, troszczący się o całą swoją rodzinę. Jest człowiekiem o wyszukanym smaku, spokojnym sposobie bycia, świetnych manierach i prezencji, który z rzadka traci panowanie nad sobą i pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Widz mimowolnie odczuwa do niego sympatię i wspiera go w jego drodze do sukcesu, zapominając, że droga ta wiedzie szlakiem śmierci i nieszczęścia wielu osób.
Z kolei jego przeciwnik, Richie Roberts, to typowy niepokorny gliniarz z niepoukładanym życiem osobistym. W pracy jego problemem są niezłomne zasady moralne, dzięki którym na przykład odmawia „przygarnięcia” trefnych pieniędzy, narażając się tym samym swoim mniej prawomyślnym kolegom. Co ciekawe, zasady te nie mają zupełnie zastosowania w jego życiu prywatnym – Roberts jest rozwiedziony, dość swobodnie podchodzi do opieki nad synem, równie niechlujnie traktuje kwestie ubioru, odżywiania się i kontaktów z kobietami. Postać policjanta jest w scenariuszu American Gangster niepotrzebnie zupełnie przerysowana – Roberts, pomimo swojego zaangażowania w słuszną walkę, nie budzi pozytywnych emocji.
Wydaje się, że Scott poszedł tu za daleko, stawiając przed wcielającym się w rolę Richiego Russellem Crowem niewdzięczne zadanie. I choć australijski aktor robi, co może – a może wiele – żeby wycisnąć cokolwiek z powierzonej mu kliszy, efekt jest przeciętny. Talent Crowe’a błyszczy w filmie tylko przez moment – w scenach, które dzieli z Washingtonem. Te krótkie momenty w końcówce, kiedy przeciwnicy stają naprzeciw siebie w bezpośredniej konfrontacji, są prawdziwym popisem umiejętności obu panów.
Także i Richie Roberts miał swój udział w pracy nad filmem. Nie można mu jednak nie przyznać racji, kiedy twierdzi, że jego postać została potraktowana sztampowo i niesprawiedliwie – wątek z walką o opiekę nad synem jest nie tylko przerysowany, ale i niezgodny z prawdą, Roberts bowiem nie ma dzieci. Z kolei Lucas z kreacji swojej postaci jest wyjątkowo zadowolony, wykorzystując ją do tworzenia swojej legendy.
Próbując poprzestawiać akcenty, uczynić swoje postaci niejednoznacznymi, Scott doprowadził je obie do bezpiecznej, nieco nudnej szarości. Lucas nie jest całkiem zły, Roberts nie jest całkiem dobry, i w efekcie żaden z nich nie jest całkiem. To wielka szkoda, bo gdyby fikcja ekranowa panowała nad faktami w nieco mniejszym stopniu, byłoby znacznie bardziej interesująco.
Czego Scottowi jednak odmówić nie można, to umiejętności spokojnego, stopniowego budowania akcji. American Gangster w wersji reżyserskiej trwa niemal trzy godziny i nie jest to czas zmarnowany. Jest w filmie co prawda wiele statycznych scen dialogowych, które przeważają nad dynamicznymi scenami akcji, budują one jednak klimat filmu, bynajmniej nie zamieniając go w przegadaną nudę. Dodatkowym atutem produkcji jest charakterystyczne dla Scotta przywiązanie do detali i malarskość filmu. Nowy Jork przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to skąpane w ciepłym pomarańczowym świetle miejsce, pełne klasycznych, amerykańskich wozów, pięknych kobiet i ciekawych wnętrz.
American Gangster, choć raczej nie jest filmem kultowym, jest solidną produkcją. Umiejętności reżysera i warsztat aktorów pierwszo- i drugoplanowych (pojawiają się tu takie nazwiska jak Josh Brolin, Cuba Gooding Jr. czy Armand Assante) gwarantują miłośnikom gatunku rozrywkę na wysokim poziomie.
korekta: Kornelia Farynowska
