LEGO BATMAN: FILM. Ludzkie oblicze klocków
Każdy ważny film zaczyna się od czarnej planszy. Tak twierdzi Batman w pierwszych słowach, jakie padają na początku jego najnowszego filmu, więc tak musi być. Każda recenzja powinna natomiast rozpocząć się zachętą do przeczytania wszystkich pozostałych akapitów, ale nie ta. Z tej recenzji musicie zapamiętać tylko piąte zdanie, a teraz postawię wyrwaną z kontekstu kropkę, żebyście mogli je odczytać. Lego Batman: Film jest w ścisłej czołówce najciekawszych, najbardziej zaskakujących i najbardziej przemyślanych przedsięwzięć, jakie rozegrały się w “bat-uniwersum”.
Akcja Lego Batman: Film rozgrywa się w tym samym świecie, w którym doszło do wydarzeń z Lego: Przygody. Jedna ze scen zawiera nawet krótki, gościnny występ Emmeta Brickowoskiego, co pozwala usytuować historię w czasie. Nie ma to większego znaczenia z perspektywy fabuły poza informacją o tym, że związek Batmana oraz Żylety został zakończony, a tym samym Mroczny Rycerz ponownie zasługuje na przymiotnik współtworzący jego przydomek. W filmie duetu Lord/Miller ten posępnym wizerunek był wyraźnym odniesieniem do trylogii Christophera Nolana i tutaj również mamy do czynienia z jego swoistą parodią, ale jednocześnie także z ukazaniem głównego bohatera jako człowieka rozdartego pomiędzy wieloma sprzecznymi emocjami. Tak ludzkiego Batmana nie pokazali ani West, ani Keaton, ani Bale (ani ci inni, których nie warto wspominać). Pokazał go dopiero… klocek Lego.
Tak ludzkiego Batmana nie pokazali ani West, ani Keaton, ani Bale (ani ci inni, których nie warto wspominać). Pokazał go dopiero… klocek Lego.
Pierwsze minuty to sto procent akcji. Hitchcockowska metoda błyskawicznie pochłania widza, a kiedy przychodzi czas na spokojniejszą, skupioną na dialogach część filmu, nie sposób się od niego oderwać. Miałem obawy, że scena z Brucem Waynem wpatrującym się w portret rodziców będzie zalążkiem kolejnej opowieści o powstaniu Mrocznego Rycerza, ale na szczęście scenariusz omija tę kwestię, a nawet nabija się z niej – w pewnym momencie bohater stwierdza, że “bat” w jego pseudonimie pochodzi o słowa “batuta”, bo lubi wszystkim dyrygować.
Lego Batman: Film nie tylko umiejętnie unika wpadek, jakie przydarzyły się filmom aktorskim, ale także pięknie do nich nawiązuje. Na ekranie pojawiają się charakterystyczne kadry wprost przeniesione ze starszych produkcji, łącznie z roztańczonym Adamem Westem, fragmentem z czołówki animowanego Batmana z 1992 roku czy przybliżeniem Lego-sutków George’a Clooneya z Batman i Robin. Co więcej, to właśnie w tym filmie postawione są bardzo istotne pytania, jakich nie ośmielił się zadać żaden ze wcześniejszych scenarzystów czy reżyserów.
Najważniejsze z nich zadaje Barbara Gordon, świeżo upieczona pani komisarz – skoro przez te wszystkie lata dokładnie te same opryszki nieustannie powracają do Gotham, to czy Batman w ogóle jest skuteczny i potrzebny miastu? Podobne, niewypowiedziane wprost rozważania są na odległym planie u Nolana (gdzie historia Batmana z czasem stała się wymówką do opowiadania o Jokerze i Banie), ale konkluzją zawsze jest coś, co można określić jako “tajemnicę wiary”. Gotham potrzebuje Batmana, bo tak. Barbara Gordon ma natomiast ściśle opracowany program. Wie, że technologia, jaką dysponuje Nietoperz, jest przydatna; wie, że to człowiek doskonale wyszkolony i przydatny, więc po co go ścigać, może lepiej… dać mu mundur?
Pomysły Setha Grahame’a-Smitha (który pracuje także nad scenariuszem przyszłorocznego The Flash) często są absurdalne, ale podobnie jak w Lego: Przygoda, także tutaj absurd jest motorem napędowym. Chcecie zobaczyć Batmana odgrywającego gitarowe solo w pontonie? Chcecie zobaczyć, jak Batman wreszcie (po niemal osiemdziesięciu latach!) wyznaje Jokerowi to, o czym wszyscy doskonale wiemy? A może chcecie zobaczyć Batmana w starciu z lordem Voldemortem, Sauronem, King Kongiem, Dalekami i gremlinami? Kto by nie chciał! Może w dodatku chcecie zobaczyć imponującą animację; usłyszeć wyjątkowe efekty dźwiękowe (wystrzałom wszelkiej broni palnej towarzyszą ludzkie odgłosy typu “piu, piu”) i jeden z nielicznych udanych dubbingów z Polski? Może chcecie zobaczyć, jak postacie o jednym kolorze skóry w komiksie otrzymują inny kolor plastiku w filmie i nikt nie robi z tego powodu awantury? Jeżeli na każde z tych pytań odpowiedzieliście: “Tak”, to obraz Chrisa McKaya jest dla was pozycją obowiązkową.
A może chcecie zobaczyć Batmana w starciu z lordem Voldemortem, Sauronem, King Kongiem, Dalekami i gremlinami? Kto by nie chciał!
Lego Batman: Film ma klasyczną, bajkową konstrukcję. To świetna rozrywka i jednocześnie historia z morałem. Widzowie towarzyszą Batmanowi w jego najtrudniejszym starciu – walce z samym sobą, ze swoimi emocjami i z obawą przed nawiązaniem bliższych więzi, która zakorzeniona jest w bolesnej utracie rodziców. Przesłanie jest na tyle wyważone, że nie może przytłoczyć, a zarazem nie można go nie dostrzec, dzięki czemu wiek widza nie ma żadnego znaczenia. Doskonała robota, kto by pomyślał, że można się wzruszyć, oglądając ruchome klocki?
korekta: Kornelia Farynowska