LEFT BEHIND

Nie obchodzi już Nicolasa Cage’a, gdzie zmierza jego kariera. Przyjdzie na plan Piekielnej zemsty, po drodze zaliczy Ghost Rider 2, a gdzieś indziej w grafik wepchnie Boga zemsty. Coraz rzadziej udaje mu się trafić w sensowny scenariusz, Cage coraz mniej wie o dobrym kinie. Niech mu będzie. Niech ucieka od mainstreamu, skoro nikt go tam już nie chce, niech spogląda w stronę filmów o budżecie niższym, niech swoim sławnym nazwiskiem daje szanse na większy komercyjny sukces reżyserem o skromniejszym dorobku. Niech pomaga tym, którzy są za słabi, by się przebić. Chyba na siłę staram się jakkolwiek Nicolasa Cage’a usprawiedliwić. W tym przypadku to nie zadziała. Nigdy nie byłem fanem gwiazdy Zostawić Las Vegas. Nigdy nie czekałem na „ten film”, po roli w którym zacząłbym cenić tego aktora. Morze negatywnych recenzji, jakie spłynęło na Left Behind, wzbudziło moje zainteresowanie. Taka bezwzględna krytyka zawsze pomaga filmom w promocji.
Niestety muszę dołączyć do wszystkich rozczarowanych. Film Vica Armstronga to koszmar. Nie zdziwię się, jeśli zobaczę go na wysokich miejscach w rankingach na „najgorszy film wszechczasów”, na „najgorszy film dekady”. Bo ambicjami filmu powinno się mierzyć jego porażkę. Może jestem jednym z tych, którzy pieczętują jego zwycięstwo w kategorii „najgorszy film 2014 roku”. Niech będzie. Nie mam z tym problemu. Paradoksalnie warto jednak sięgnąć po Left Behind, by zmierzyć swój gust. Dowiedzieć się, gdzie sięga jego dolna granica.
Rayford Steel (Nicolas Cage) wygodnie zasiada w kapitance samolotu lecącego z Nowego Jorku do Londynu. Następnego dnia ma urodziny. Konflikt z żoną i trudny kontakt z dziećmi sprawiają, że Ray nie czuje się dobrze w domu rodzinnym. Ucieka więc z niego albo do pracy, albo w ramiona atrakcyjnych stewardess. To postać skomplikowana, to postać złożona i nieoczywista. Tak każe nam myśleć reżyser starający się tanimi chwytami wzbudzić nasze nim zainteresowanie: ściągnięcie obrączki, zbliżeniami na jego zmęczone spojrzenie, wyciąganiem rodzinnego zdjęcia, i flirtowaniem z blondowłosą załogantką. Na lotnisku zdąży się jeszcze spotkać ze swoją zaradną i samodzielną dwudziestokilkuletnią córką Chloe (Cassi Thomson). I ona nie będzie przed swoim ojcem ukrywać, co o nim myśli.
Wcześniej czekając na ojca, Chloe zaprzyjaźni się z mądrym i przystojnym reporterem Buckiem Williamsem, pokłóci się też z matką o Boga. Bo tak naprawdę o niego w tym filmie chodzi. Scenarzyści zarzucają nas co chwila „rozważaniami” nad jego istotą. Bohaterom co jakiś czas włącza się tryb: „pieprzenie głupot o Stwórcy”. Z Left Behind dowiemy się, jaki jest cel naszego życia, co ma w swoich zamiarach Wszechmogący, i do czego jest zdolny. Te cieżkostrawne dysputy podlane są niesmaczną ckliwością i momentami kuriozalnym czy nawet sztucznym poświęceniem. To jednak nie wszystko na co stać Armstronga. Nagłe uszkodzenie samolotu sterowanego przez dzielnego kapitana Steela sprawia, że działa tylko jedno ze skrzydeł – wtedy śmierć zajrzy naszym bohaterom w oczy. W jej obliczu kilku pasażerów poznamy bliżej. Zaczną krzyczeć, zbliżać się do siebie i siebie ratować. Wypowiadać coraz więcej bredni.
Napięcie będzie się coraz bardziej podnosić. Wszędzie zacznie panować chaos. Twórcy będą nas częstować dwiema scenami, w trakcie których jedna z bohaterek rozbija szyby – w slow-motion. Niespodziewanie zniknie kilkunastu pasażerów, którzy pozostawią po sobie jedynie zwinięte ubrania. Matki stracą dzieci, mężowie żony. Zewsząd docierać będą do nas odgłosy lamentu i rozpaczy. Rozpoczęła się właśnie apokalipsa. Bóg przejął kontrolę nad całym Stworzeniem i właśnie teraz rozlicza się z człowiekiem. Intrygę z kapitańskiego fotela (przez zdecydowaną większość filmu z niego się nie rusza) będzie starał rozwiązać się Nicolas Cage. Ostatecznie wychodzi na to, że reżyser chciał nakręcić dramat rodzinny z elementami filozoficznego traktatu sensacyjnego i wątkiem katastroficzno-apokaliptycznym. Zwieńczonym na dodatek cytatem z Biblii – jak pretensjonalne to zagranie! Absurdalnie to wszystko brzmi, bo absurdalny to film.
Scenariusz Left Behind byłby idealnym materiałem na przednią parodię. Ten film mógłby być następcą słynnego Czy leci z nami pilot?. Ilość gatunków, z jaką mierzy się Vic Armstrong, wpisuje się w konwencję znaną z filmów Davida Zuckera. Pokład samolotu kapitana Steela wypełniony jest postaciami w nie mniejszym stopniu stereotypowymi niż te, które pojawiają się w filmach z Leslie Nielsenem. Z ich ust wydobywa się bełkot. Reżyser powinien wydobyć z tego scenariusza komizm, opowiedzieć nam tę historię z dystansem i przyprawić ją ironią. Wtedy, i tylko wtedy, ten tekst udałoby się obronić. Każdy inny obrany przez Armstrona kierunek musiał spowodować katastrofę.
Vic Armstrong niestety tego nie wyczuł i zrobił film ze śmiertelną powagą. Zalał go niestrawnym patosem i nieznośną podniosłością. Tak jakby chciał sprzedać nam Prawdę Ostateczną. Wyrazić przez swój film Boga. To całkowicie niestrawna kombinacja. Left Behind jest niczym danie przygotowane w najpodlejszej w Ameryce budzie z fast-foodem. Podane przez kucharza o brudnych rękach, który nie boi się korzystać z przeterminowanych produktów.