search
REKLAMA
Recenzje

KTOŚ Z NAS KŁAMIE. Ktoś, a właściwie wszyscy

Twórcom „Ktoś z nas kłamie” dziękujemy za kolejny taki sam zapychacz czasu.

Mary Kosiarz

3 marca 2022

REKLAMA

Autorką tekstu jest Mary Kosiarz.

Jedna z najbardziej oczekiwanych lutowych premier Netflixa nie bez powodu niemal natychmiast po premierze znalazła się w top 10 najchętniej wybieranych w Polsce tytułów. Tym razem, niestety, bynajmniej nie ze względu na pomysł i wyjątkową jakość, lecz nieubłagane widzowskie algorytmy, w zestawieniu tych najbardziej chwytnych produkcji plasujące to, co już widziane, sprawdzone, oparte na dobrze znanych schematach. W skrócie – banalna rozrywka bez większych wymagań i ambicji. Idealne podsumowanie serialu, którego zdecydowanie nie musicie, ale i tak skusicie się obejrzeć.

Stęsknieni za romansem Netflixa z tendencyjnymi produkcjami teen drama, które pomimo różnic w lokacjach i drobnych zmian fabularnych łączy prawie każdy zwrot akcji i budowa postaci? Które mimo różnych tytułów i twórców ogląda się niemal jak tasiemiec? Cóż, po Ktoś z nas kłamie poczujecie tylko i wyłącznie syndrom „gdzieś to już widziałem(-am) i naprawdę nie potrzebowałem(-am) doznać ponownie”. Twórcy luźnym krokiem poruszają się po stworzonej przez Karen McManus liberalnej, przesłodzonej rzeczywistości amerykańskich licealistów, którzy, jak w wielu podobnych dziełach, reprezentują skrajne i skupione jedynie na pojedynczych cechach charakteru postacie, skoncentrowane jedynie na intrydze, której zagadkę śledzimy i rozwiązujemy aż do końcowych 15 minut.

Piątka kompletnie różnych, uwikłanych w skomplikowane życiowe tarapaty znajomych zostaje w nietypowych okolicznościach ukarana szlabanem za przestępstwa, których, jak twierdzą, wcale nie popełnili. Wśród niepokornych uczniaków znajduje się jednak znienawidzony przez niemal całą szkolną społeczność Simon, w ramach zabicia czasu zajmujący się ujawnianiem tajemnic swoich kolegów na łamach apki About That. Atmosfera spotkania zmienia się momentalnie z chwilą, w której chłopak dostaje niespodziewanego ataku alergicznego, w gabinecie pielęgniarki brakuje EpiPenu, który mógłby uratować mu życie, a karetka przyjeżdża zbyt późno, by zmienić bieg wydarzeń. Bronwyn, Addy, Cooper i Nate trafiają na celownik policji i pozostałych uczniów, pozostając jedynymi możliwymi sprawcami zbrodni na owianym niesławą koledze. Jednak czy na pewno tylko im Simon zamierzał zrujnować życia? Czy tylko ich motywy były tak nieujarzmione, by doprowadzić do zabójstwa? Kto z nich kłamie lub precyzyjniej – kto wreszcie odważy się powiedzieć coś wiarygodniejszego od półprawdy?

Bez względu na setki przewidywalnych zwrotów akcji i tandetnych, niemalże skopiowanych przez kalkę scen z młodzieżowych kryminałów – Ktoś z nas kłamie da się oglądać i co więcej, wciąga się go jednym tchem. Typowy dla tego typu produkcji zabieg został osiągnięty – zero przywiązania do bohaterów, którzy mimo poruszanych za sprawą scenariusza ważnych społecznie tematów nie reprezentują sobą niczego wyszukanego i interesującego dla nastoletniego odbiorcy. Mimo to nowość Netflixa nie przedstawia jedynie schematyczności i powtarzalności, przede wszystkim dzięki coraz to bardziej zaskakującym sekretom, jakie skrywają główni bohaterowie. Twórcy postawili na jeden przeważający przekaz – nikogo z nas nie da się nazwać ideałem, a każde kłamstwo pociąga za sobą kolejne nieszczęścia. Podążamy za bohaterami od zagadki do zagadki, śledzimy wątek miłosny rozgrywający się identycznie jak w pełnokrwistych melodramatach w stylu do bólu oklepanych i rzadko przejawiających jakiekolwiek świeże rozwiązania kujonki i badboya. Bohaterowie to papierowe ludziki, znane nam dobrze z około nastoletnich produkcji, a najwyższym szczytem aktorskich przeciętności wykazuje się Annalisa Cochrane, której manieryczność i sztuczność rażą wtedy, gdy szczególnie nie powinny, a przyzwyczajają do siebie niestety już od pierwszego odcinka. Na uznanie zasługuje jednak potencjał i naturalność Janae granej przez Jessikę McLeod, której sekwencja wydaje się najbardziej wiarygodnym i pełnym niewymuszonego współczucia fragmentem opowieści.

Zmontowany tak, by trzymać w tanim napięciu, muzycznie wzbogacony kilkoma znanymi kawałkami tak, by zapełnić absencję oryginalnego soundtracku, Ktoś z nas kłamie został stworzony dla niewymagających wysiłku widzów, którym niczego nie pozostawiamy do domysłu, a migawkami z przeszłości i ckliwymi rozstrzygnięciami fabularnymi podbudowujemy napięcie, które w obliczu minimalnej troski o bohaterów wydaje się zmanipulowane i nieuzasadnione. Mimo to absolutnie działa, gdyż serial wchodzi gładko, dostarcza rozrywki, bawi i intryguje, odfajkowując wszystko to, czego targetowana grupa od tej adaptacji zwyczajnie oczekiwała. Zaskakujące i nietuzinkowe zakończenie, jako jedyny taki fragment na przełomie całej historii, pozostawia otwartą furtkę na zapowiadany już kolejny sezon, w którym z pewnością dowiemy się o wielu, jeszcze dalej idących kłamstwach, ponownie stracimy i odzyskamy zaufanie do bohaterów, których wina lub rozgrzeszenie po ostatnim odcinku znowu są dla nas jedną wielką niewiadomą.

Twórcom dziękujemy za kolejny taki sam zapychacz czasu i mimo całkiem porządnej dawki „guilty pleasure” czekamy na oryginalne i nieprzewidywalne rozwinięcie emocjonującej końcówki w nadchodzącym drugim sezonie.

Mary Kosiarz

Mary Kosiarz

Daleko jej do twardego stąpania po ziemi, a swoją artystyczną duszę zaprzedała książkom i kinematografii. Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ulubione filmy, szczególnie te Damiena Chazelle'a i Luki Guadagnino może oglądać bez końca.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA