Kronika opętania
„Egzorcysta” utrwalił w świadomości widza pewien konkretny, bardzo charakterystyczny wizerunek – poharatanej, przeraźliwie powyginanej dziewczynki, mówiącej głosem opanowującego jej ciało demona. I choć od premiery wybitnego dreszczowca Williama Friedkina minęło już niemal czterdzieści lat, podgatunek horroru traktujący o opętaniu zdaje się nadal tkwić w miejscu.
Autorzy filmów tego nurtu rzadko dają się ponieść inwencji twórczej; zamiast tego powtarzają utarte schematy, bezmyślnie filmując kolejne dziewczynki o demonicznym spojrzeniu. Ole Bornedal, reżyser wchodzącej właśnie na nasze ekrany „Kroniki opętania”, próbował co prawda uciec z pułapki konwencjonalności, ale jego starania zostały ostatecznie zagłuszone przez wyświechtane metody straszenia i wtórne rozwiązania fabularne.
Clyde Brenek (w tej roli Jeffrey Dean Morgan, czyli nieślubne dziecko Javiera Bardema i Roberta Downeya Jr.) niedawno rozstał się z żoną i teraz stara się wynagrodzić przykrą sytuację rodzinną swoim dwóm nastoletnim córkom. Pewnego dnia zabiera je na garażową wyprzedaż, gdzie młodsza z nich, Emily (świetna Natasha Calis), znajduje tajemnicze drewniane pudełko, opatrzone hebrajskimi inskrypcjami. Szybko okaże się, że szkatułka zawiera nie tylko zmurszałe artefakty, ale też najprawdziwszego dybuka – wyprowadzonego z żydowskiego folkloru złego ducha, który od tej pory będzie próbował wtargnąć w ciało Emily, zamieniając sympatyczną dziewczynkę we wredną i przerażającą kreaturę.
„Kronika opętania” zaczyna się i rozwija w sposób całkiem intrygujący. Nie mamy bowiem do czynienia ze „zwykłym” chrześcijańskim demonem, a ze wspomnianym dybukiem – istotą, która posiada własny dom oraz konkretną cielesną powłokę i która może zostać wypędzona jedynie przez ortodoksyjnego Żyda, zaznajomionego z odpowiednimi obrzędami. Tego typu sztafaż otwiera przed reżyserem zupełnie nowe możliwości. Bornedal ich jednak nie wykorzystuje – albo boi się, że nie sprosta oczekiwaniom widzów, albo nie umie rozwinąć historii w nieco bardziej niesztampowy sposób. W efekcie „Kronika opętania” szybko staje się przeciętnym horrorem, wypełnionym scenami, które próbują wymusić na widzu jakąkolwiek reakcję, ale ani przez moment naprawdę nie straszą – demon co chwilę miota kimś po pokoju i rzuca przedmiotami, a Emily w co drugiej scenie zmuszona jest stać na środku kadru w zmiętej koszuli, złowrogim makijażu i ze zmierzwionymi włosami, przez co przypomina groteskowe połączenie Regan z „Egzorcysty” i Sadako z „Ringu”. Wszystko to już widzieliśmy, wszystko to od dawna nikogo nie przeraziło.
Podobnie dzieje się w prowadzonym równolegle wątku rozbitej rodziny. Ole Bornedal planował ponoć nadać „Kronice opętania” kształt alegorii na temat koszmaru związanego z porozwodową traumą. Cóż z tego, skoro cała para jego filmu pójdzie ostatecznie w tanie strachy i zwroty fabularne, wyciągnięte wprost z horrorów klasy B? Kiedy na ekranie nagle pojawia się mądry profesor, wprowadzony do opowieści na dwie minuty tylko po to, by wytłumaczyć głównemu bohaterowi zawiłości judejskiej demonologii, można odnieść wrażenie, że w połowie pracy nad historią scenarzysta doznał udaru mózgu. Dalej jest tylko gorzej – żydowski mistycyzm służy reżyserowi jedynie za efektowny stroik, a finał sprawia wrażenie, jakby wycięto go z horrorowego szablonu.
„Kronikę opętania” ratują poniekąd bardzo dobre kreacje aktorskie i solidna realizacja. Nie zmienia to jednak faktu, że Ole Bornedal obiecuje widzowi bardzo dużo, by potem swoich obietnic w żaden sposób nie spełnić. Jeżeli już oglądać „Kronikę opętania”, to raczej dla pewnej ciekawostki, związanej z językiem, jakiego używa demon. Dybuk mówi bowiem po… polsku! I rzeczywiście jest to „prawdziwy” polski, a nie – jak w wypadku kultowego w pewnych kręgach „The Shrine” – polsko-angielsko-niewiadomojaki. Wysyczane kilkakrotnie przez demona „zjem twoje serce!” brzmi naprawdę złowieszczo i sprawia, że seans filmu Bornedala staje się nieco bardziej interesujący.