KRÓLESTWO PLANETY MAŁP. Profanacja dziedzictwa Cezara i małpia (r)ewolucja. [RECENZJA]
Może nie jest to w 100% mój cyrk, bo i scenariusz mocno przewidywalny, tempo nierówne, a relacje między postaciami dosyć różnie poprowadzone, a jednak to wciąż moje małpy. Fakt – Królestwo Planety Małp nie ma startu na poziomie opowiadanej historii do genialnej Wojny o planetę małp Reevesa, boryka się z kilkoma problemami, a mimo wszystko się broni jako dobry film. Ponownie uniwersalność i wymowa tej historii trafiają w punkt, bo małpa małpie wilkiem, a strona wizualna po prostu zachwyca. Już dla samych ujęć i immersyjnego przeniesienia do innego świata warto zafundować sobie wyprawę do kina.
W centrum nowej opowieści osadzonej kilka generacji po Cezarze jest młody szympans Noa. Wioska bohatera zostaje najechana przez oddziały imperialistycznie nastawionego króla małp Proximusa. Młodzieniec wyrusza na ratunek swoim najbliższym. Na swojej drodze spotyka orangutana Rakę i młodą ludzką dziewczynę Mae. Jak widać, historia jakich wiele. Najciekawsze rzeczy dzieją się tutaj „pomiędzy”, w chwilach przystanku i oddechu, gdy możemy poznać bohaterów z nieco bardziej intymnej strony. Co istotne, bardzo łatwo się wchodzi w ten świat, bo… wygląda jak żywy. To trzeba zaznaczyć na samym początku – przy obecnych standardach CGI Królestwo Planety Małp to perełka. To najmocniejsza strona produkcji Wesa Balla. Ujęcia i efekty komputerowe są niesamowite, małpy odpowiednio włochate, ich ekspresja naturalna. Plenery pokrytej zielenią ziemi, w której ukryte w poszyciach liści metalowe pręty, wraki tylko delikatnie sugerują, że kiedyś to były miejsca wybudowane przez człowieka, nie bez kozery przywodzą na myśl The Last of Us, bo w ogólnym rozrachunku dosyć mocno, zwłaszcza estetycznie, unosi się tu duch serialu Craiga Mazina. Jednak w przeciwieństwie do produkcji HBO, tutaj twórcy wędrują w kierunku eksploracji mitu i najbardziej pierwotnych, okrutnych mechanizmów, które są budulcem świata przedstawionego – w każdej rzeczywistości znajdą się jednostki, które będą chciały zdominować innych, zawładnąć nimi i zniewolić. To punkt wyjścia, który dosyć mocno odchodzi od szekspirowskich motywów, które dominowały w finale trylogii Matta Reevesa. Twórcy intrygująco zarysowują nie tylko sam konflikt między małpami, ale też ten między ludźmi a ich „następcami” w roli władców ziemi. Nie daje tu jednoznacznych odpowiedzi, nie ocenia, nie rozstrzyga sporu o prawo do dominacji, czy też może trafniej – koegzystencji.
Trudno tu w ogóle nie porównywać filmu Balla z produkcjami Reevesa, które w moim przeświadczeniu są jednymi z najlepszych rebootów w historii kina. Druga i trzecia część trylogii w jego reżyserii to były swoiste arcydzieła. Królestwu nie udało się może osiągnąć ich poziomu i dramaturgii, a mimo to uważam, że to godna ich spuścizny produkcja, bo ciekawie i inaczej podejmuje problematykę i wątki opowieści o Cezarze. Nie stara się ich powielać, a jedynie używa jako punkt wyjścia do opowiedzenia swojej historii, stworzenia zupełnie innych mitów, rozstawienia nowych figur na planszy. Bo wszystko zapowiada, że film twórcy Więźnia labiryntu jest punktem wyjścia do dalszej opowieści. Być może dlatego cierpi trochę na casus Genezy planety małp, która trochę odstaje poziomem od kolejnych części. To wciąż dobry film, a jednak nie ustrzegł się kilku potknięć. Tutaj jest podobnie. Głównym problemem Królestwa jest schematyczność i sztampowość samej historii – strzelby Czechowa są rozstawione bardzo widocznie, fabuła płynie jak po sznurku, od jednego koralika do drugiego. Nie ma zaskoczeń. Bardzo nierówno wypada zarysowanie niektórych relacji (zwłaszcza między Noą, jego bliskimi i Mae), co jest dosyć dziwne w perspektywie nierównego tempa narracji. Niby jest przestrzeń na ich rozwijanie, bo są momenty dłużyzn, gubienia rytmu snucia opowieści. Tymczasem trzeba uwierzyć na słowo w głębię i napięcie pewnych relacji, bo nie ma ku nim odpowiednich podwalin. Wciąż jednak wchodzi się w tę opowieść dosyć szybko, bo jest ona znana od wieków. Nie tylko dzięki epickiemu rozmachowi wspomnianych wizualiów, ale także bardzo humanistycznemu przesłaniu. Synteza ziemskiej rzeczywistości jest tu dosyć okrutna – zawsze się znajdzie silniejszy, który będzie chciał podbić, zdominować słabszego. Równość idei i zasady legendarnego Cezara są tutaj przeinaczane, a całość sprawnie operuje anturażem bliższym fantasy niż science fiction. Elementy dotyczące ewolucji, wirusa, konstrukcji świata przedstawionego są drugoplanowe w perspektywie mitu, legendy, a nawet baśni. Ta opowieść bierze z niej naprawdę dużo, pozostaje przy tym jak najbardziej poważna, obnażająca dosyć oczywiste, okrutne mechanizmy. I udowadnia, że wciąż jest przestrzeń, aby o nich opowiadać i je piętnować.
Szkoda, że najsłabszym elementem całości jest wątek… ludzki. Jest on poprowadzony dosyć leniwie, niekonsekwentnie. W ogólnym rozrachunku wydaje się niemal… zbędny. Dlaczego niemal? Bo ostatnia scena zmienia wszystko i sygnalizuje wielki konflikt, który możemy otrzymać w kontynuacji. Aktorsko Freya Allan znów mnie nie przekonała. Podobała mi się jedna scena, w której wymownie wpatruje się w echa. Fajnie spina się to klamrą przy bliższym poznaniu postaci. Jej pojawienie się i dalsza obecność są jednak dość słabo umotywowane – skąd się wzięła, dlaczego właśnie ona i z jakiego powodu jest sama? Z perspektywy ludzkości jej misja jest po prostu… głupia. A zmarnowanie potencjału Williama H. Macy’ego jest już w ogóle rzeczą karygodną. Na szczęście wszystko rekompensuje wątek małp – Noa jest przekonujący, interesujący, ciekawie się zmienia na ekranie. Widać tu też pełnokrwisty konflikt i pęknięcia w świecie, który kiedyś starał się zbudować legendarny Cezar. Wykorzystywanie i przeinaczanie jego dziedzictwa jest najlepszym elementem przesłania tej opowieści. Serkis zrobił coś unikatowego, błędem byłoby odcinanie od tego kuponów. Ball o tym wiedział, dlatego wybrał inną, słuszną ścieżkę.
Czy w Królestwie Planety Małp widzę perspektywy na nową, dobrą trylogię? Tak. Konflikt jest dobrze zarysowany, świat pochłania bez reszty. To dobrze, że Wes Ball bardziej skierowuje się w kierunku baśni, legendy i mitu osadzonego w świecie po zagładzie i odchodzi od żerowania na sukcesie filmów Reevesa. To by się nie udało. Dzięki temu, mimo kilku wad, otrzymaliśmy kolejną udaną, niesamowitą wizualnie produkcję osadzoną w klimacie dystopii.