Kompleks (29. WFF)
W roku 2002 na polskich afiszach pojawiły się zielono-czarne plakaty przedstawiające małego chłopca wpisanego w znak okręgu. Grafikę otaczały japońskie napisy, rzecz w tamtych czasach rzadko spotykana. Nazwisko reżysera niewiele wtedy mówiło. Hideo Nakata, ot anonimowy przybysz z krainy Godzilli, samurajów i góry Fudżi. Jego „Krąg” stanowił jednak swojego rodzaju rewolucję. Film o przeklętej kasecie video rozpoczął inwazję nurtu nazwanego przez krytyków J-Horror. Sadako przerażała widzów mieszkających na niemalże każdej szerokości geograficznej, dlatego azjatyckim kinem grozy szybko zainteresował się Hollywood. Dziś wszyscy wiedzą, czego po J-Horror się spodziewać.
„Kompleks”, czyli najnowszy film Japończyka, to właściwie podręcznikowy przykład nurtu. Mamy w nim zatem cały arsenał wątków, miejsc i bohaterów, którzy na ogół zapełniają kadry tego typu filmów. Rodzina przeprowadza się do nowego mieszkania, które znajduje się na osiedlu owianym zdecydowanie złą sławą. W mieszkaniu sąsiadów słychać dziwne głosy, po osiedlu błądzą tajemnicze, samotne dzieci, które początkowo boją się przybyszów, a następnie łakną ich kontaktu. Dodajmy do tego wątki samotności, utraty sensu życia, tragicznej śmierci i niemożności pogodzenia się z koniecznością przejścia na drugą stronę i otrzymujemy typowy horror Hideo Nakaty.
Tym razem główną bohaterką filmu jest młoda studentka, Asuka. To właśnie ona koncentruje wokół siebie zdarzenia, które ciężko wyjaśnić w racjonalnych kategoriach. Dziwne dźwięki, sny i zachowania otaczających ją osób jednoznacznie wskazują na to, że blok, w którym przyszło zamieszkać bohaterce nie należy do miejsc przyjaznych dla nowych lokatorów. Oczywiście, z każdą minutą filmu robi się coraz bardziej niepokojąco, a na drodze Asuki wyrastają ludzie, którzy zdają się rozumieć sytuację, w jakiej znalazła się dziewczyna. Z czasem z pozoru niegroźne dźwięki i symptomy obecności czegoś niewytłumaczalnego zaczynają przeradzać się w nie do końca bezpieczną grę (rozgrywaną oczywiście bez zgody bohaterów).
Jeśli miałbym porównać „Kompleks” do wcześniejszych filmów Hideo Nakaty, to pierwszym typem na jaki bym wskazał byłby „Dark Water” wyświetlany w polskich kinach rok po „Kręgu”. Zarówno w jednym, jak i drugim obrazie mamy do czynienia ze scenografią tworzoną przez obskurne mieszkania na wpół opuszczonych blokowisk. W obu motorem napędowym wydarzeń staje się osobista tragedia bohaterów. Najważniejszym podobieństwem jest jednak fakt, że „Kompleks” i „Dark Water” wyraźnie ciążą w kierunku kameralnego dramatu, który używa elementów kina grozy jedynie po to, aby podkreślić wagę tragedii, jaka spotkała bohaterów. Wielbiciele typowych straszaków nie znajdą w tym filmie zbyt wiele interesujących elementów. W przeważającej mierze jest to powolna, cicha historia, w której od czasu do czasu coś zaskrobie w ścianę, coś uderzy w drzwi, szepnie do ucha.
„Dark Water” było filmem szalenie konsekwentnym. Reżyser doskonale panował nad klimatem, widz wyraźnie wyczuwał, że nie chodzi mu o straszenie, ale o przedstawienie dramatycznej, poruszającej historii. Świetnie sfotografowane blokowisko, powolna narracja i horrorowa groza okazały się być doskonałą kombinacją. „Kompleksowi” niestety brak tej spójności. Przez większą część seansu Japończyk uderza w te same, dramatyczne tony, jakie znamy z „Dark Water”, wtedy jest solidnie. Ostatnie partie filmu skręcają jednak w zupełnie inne rejony, zmieniając „Kompleks” w kiepskie straszydełko, które raczej bawi, aniżeli straszy czy porusza (publiczność dosłownie parskała śmiechem, co zbytnio mnie nie dziwi).
Mimo tego, że nie sposób odmówić Hideo Nakacie warsztatowej sprawności, to w ogólnym rozrachunku „Kompleks” nie jest filmem udanym. Twórcy zabrakło konsekwencji. Gwałtowne przeskoczenie z minimalistycznego dramatu do nazbyt dosłownego kina grozy nie wyszło mu na dobre i pogrążyło film na obu wymienionych polach gatunkowych.