search
REKLAMA
Nowości kinowe

Klip

Filip Jalowski

16 stycznia 2013

REKLAMA

Czwartego stycznia na ekranach polskich kin zadebiutował szeroko dyskutowany „Bejbi blues”. Film Katarzyny Rosłaniec porusza kwestie związane ze współżyciem nastolatków oraz tego współżycia efektami. Produkcja wręcz kipi od pastelowych kolorów, nieodpowiedzialności i kontrowersyjnych tez postawionych na temat naszej rodzimej młodzieży. Zaledwie tydzień po premierze opowieści o nieletniej matce dystrybutorzy zdecydowali się na wprowadzenie do dystrybucji kinowej serbskiego „Klipu”, opowieści w pewnym sensie podobnej. W centrum zainteresowania twórców ponownie znajdują się młodzi ludzie, którzy imprezują, uprawiają seks, przesadzają z używkami i lekceważą rady dorosłych. W filmie Mai Miloš pastele zostają jednak zastąpione przez szarości zrujnowanych budynków, wśród których miłość jest odarta ze wszelkiego romantyzmu.

 

Mamy zatem podobne tematy, ale zupełnie inny typ opowiadania. Rosłaniec stawia na zabawę w stylistykę MTV, a Miloš na skrajny realizm uwypuklony przez dosłowne ukazanie scen seksu. W „Klipie” nie mamy do czynienia z sytuacją, w której ekranowy stosunek kończy się w momencie gry wstępnej, dalej odpowiedni montaż i scena z głowy. W trakcie trwania serbskiego filmu pokazane zostaje dosłownie wszystko. Chłopak głównej bohaterki biega po pokoju ze wzwodem będącym efektem perwersyjnej gry pomiędzy nim, a jego partnerką, widzimy sceny masturbacji, seksu oralnego, wytrysku. Można rzec – regularne porno.

Inną sprawą jest to, czy elementy pornograficzne czemuś służą. Z jednej strony, można zrozumieć zamysł twórców, którzy w wyniku przedstawienia niejednokrotnie dość odrażających aktów seksualnych uzyskują wyraźny kontrast z tą bardziej wrażliwą stroną filmu (o niej za chwilę). Z drugiej strony, nie można pozbyć się wrażenia, że kolejne zbliżenia spółkujących aktorów, dość umiejętnie wystylizowanych na nieletnich, są jedynie sztuką dla sztuki. Będzie kontrowersyjnie, to będzie się mówiło, a gdy będzie się mówiło, to film się sprzeda.

Kontrastem dla seksu, narkotyków i imprez spływających alkoholem jest kontekst społeczny. Mamy, wspomniane we wstępie, obskurne budynki, pomiędzy którymi tułają się szarzy ludzie. Mamy kraj, w którym karetka odmawia przyjazdu do duszącego się mężczyzny i nakazuje jego żonie przygotowanie herbatki rumiankowej. Nie ma pieniędzy, nie ma perspektyw, a są – mimo wszystko – marzenia o lepszym życiu. O torebkach Louis Vuitton, modnych ciuchach i światach rodem z kolorowych teledysków. Jest również wrażliwość i rozpaczliwa chęć posiadania kogoś, kto pokocha. Przyznanie się do miłości nie jest jednak dobrze widziane, to oznaka słabości.

Mai Miloš formułuje zatem dość oczywistą tezę. Ucieczka w nałogi oraz zwierzęcy seks jest w rzeczywistości krzykiem rozpaczy. Krzykiem za bliskością, lepszym standardem życia, dziecięcą beztroską.  Teza „Klipu” jest jednak podana w sposób zbyt oczywisty, momentami sentymentalnie tani, w innych miejscach kontrowersyjny na siłę i niesmaczny. Momentami można poczuć się tak, jakby oglądało się nieocenzurowaną wersję filmu, jaki prowadzący wychowanie do życia w rodzinie puszczają uczniom ku przestrodze – narkotyki i seks są złe, rodzina i miłość dobre.

Irytującym i spłycającym elementem scenariusza jest również pomysł, od którego film zapewne zaczerpnął swój tytuł. Mianowicie, główna bohaterka w każdym momencie swojego życia trzyma przed sobą telefon, który nagrywa to, co dzieje się dookoła. Pomijam już kwestię rewolucyjnej wytrzymałości baterii urządzenia, bo byłoby to zwykłe czepialstwo, ale ciężko uwierzyć w to, że ktoś w każdej, nawet najbardziej intymnej lub – z drugiej strony – najbardziej naturalnej sytuacji kręci to, co widzi. To głupota, zbyt dosłowna metafora, która w dość pokraczny sposób zostaje zestawiona z przewijającym się na drugim planie problemem emanowania swoim życiem na facebooku.

„Klip” jest kolejnym filmem o młodzieży, który usiłuje po prostu o niej opowiadać, a tym samym zawiesić wszelkie sądy i wartościowania, spróbować ją zrozumieć. Niestety, Mai Miloš ponosi klęskę (podobnie jak Rosłaniec, która usiłuje osiągnąć w swoich filmach ten sam efekt). Obie Panie z całą pewnością doceniają kino Gusa Van Santa, obie dzieli od niego jeszcze niezwykle długa i wyboista droga.

REKLAMA