Powiem szczerze, że po obejrzeniu zwiastuna miałem spore obawy co do Kleru. Wydawało się, że będzie to jedynie zgrywa na Kościół katolicki, zbiór niesmacznych gagów albo kopia Drogówki – z księżmi zamiast policjantów. A temat kleru w Polsce, zwłaszcza w odniesieniu do pedofilii, zasługuje przecież na poważniejsze podejście. Jak się okazało, zapowiedzi były mylące. Smarzowski po raz kolejny zrobił mocny, uwierający, trudny w odbiorze film, który zostaje w głowie jeszcze długo po seansie. Pewne przerysowanie, odczuwalne zwłaszcza na początku, być może razi, ale z drugiej strony może okazać się potrzebne do tego, aby te późniejsze, znacznie bardziej realne i bolesne sytuacje łatwiej strawić. Kler to filmowa robota na wysokim poziomie – nie zawodzi reżyseria, zachwycają role aktorskie (dosłownie całej obsady!), opowieść ma właściwy wstęp, rozwinięcie i zakończenie. A jak jest z jego wartością społeczną, socjologiczną? Cóż, Smarzowski przesadza, ale robi to świadomie, ma konkretny cel. Ten film ma być jak uderzenie obuchem w głowę, a chyba tylko w ten sposób polski Kościół może dokonać samooczyszczenia. Kler nie jest oderwany od rzeczywistości – takie historie znamy z naszych parafii, wiele scen czy kwestii filmu zostało wręcz żywcem przeniesionych z prawdziwych sytuacji z przeszłości. Problem w tym, że tych przykładów jest chyba aż za dużo. W pewnym momencie ma się wrażenie, jakby reżyser odhaczał kolejne przywary księży, aby tylko o żadnej nie zapomnieć. Kler mógłby działać jeszcze mocniej, gdyby Smarzowski skupił się na jednym, może dwóch wątkach, i je pogłębił. A tymczasem mamy do czynienia trochę z „the worst of” Kościoła, a nie o to na pewno chodziło. Nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo dobry, ważny i potrzebny film.
8/10
Kler jest poprawnie zrealizowanym i świetnie zagranym, antyteistycznym obrazem na temat ludzkich emocji przeżywanych w pozornie świeckiej rzeczywistości naszego kraju. Szkoda tylko, że nie dowiedziałem się z niego absolutnie niczego nowego, czego już bym nie wiedział ani czego bym, o zgrozo, w toku mojego życia nie widział na własne oczy. Tym bardziej oczekiwałem, że reżyser jaśniej wytłumaczy mi, dlaczego to wszystko się stało i wciąż dzieje, a święte figurki spoglądają tylko pokornym wzrokiem na tę całą kościelną degrengoladę. Smarzowski po swojemu to oczywiście zrobił, tyle że bardzo cicho. Rozwiązania domyślą się nieliczni. Dużo w tym może im pomóc wnikliwe przeanalizowanie tego, co reżyser mówi o filmie w wywiadach. Czasem mu się wypsnie coś o tym, jak by chciał zmienić pozycję Kościoła w Polsce. Wyraźnie jednak stąpa ostrożnie po tym bagnistym gruncie. Może się boi, że wywoła jakąś religijną rewolucję, a może przekalkulował, że jeszcze nie teraz – niemal jak ksiądz Lisowski. Dosadnie jednak pokazuje upadki księży, niemal biblijnie, bo z krzyżem na plecach upadł kiedyś ktoś po raz pierwszy – człowiek, podobno Żyd, nie Bóg. Dzisiaj równie ludzka instytucja patrzy na niego z ołtarza niewzruszona w myśl zasady, że absolutna kontrola może bazować tylko na kreowaniu iluzji, ponieważ percepcja rzeczywistości jako takiej nigdy nie zmieni wolnego człowieka w niewolnika, tym bardziej wierzącego. Dopóki ludzie wierzą, są zakładnikami, a kościół może robić, co chce, trzymając ich serca w emocjonalnej garści. Panie Smarzowski, ukazał pan świat bez wyjścia!
7/10
Nie wiem jak koledzy, ale akurat ja swoją opinię wyrażam z perspektywy praktykującego katolika. Jeszcze przed premierą nowego filmu Smarzowskiego wiedziałem, że nie będzie on w stanie mną wstrząsnąć. Nie dlatego jednak, że nie dopuszczam do siebie myśli, że księża popełniają grzechy, lecz wręcz przeciwnie – dlatego, że od dawna jestem istnienia tych grzechów w pełni świadom. Równie dawno temu przestałem zatem wierzyć w księży, ale nie przestałem wierzyć w Boga. Dlatego najbardziej interesowały mnie dwie kwestie: czy Smarzowskiemu uda się zachować obiektywizm oraz czy – oprócz wskazywania zła palcem – będzie potrafił także opowiedzieć ciekawą historię. Udało się i jedno, i drugie. Owszem, nie da się ukryć, że reżyser jest w swym przekazie bardzo wyrachowany i nastawiony na wywołanie w widzu szoku. Brakuje w filmie także jakiejkolwiek metafizyki, która przecież z założenia ma spajać katolicką wspólnotę. Najważniejsze jest jednak to, że historie księży przedstawionych w filmie w interesujący sposób się zazębiają, tworząc bardzo przejmujący obraz ludzkiej słabości i ułomności. Cech, które dotykają nawet tych z pozoru nietykalnych. To także opowieść o ludzkiej naiwności, gdyż, jak się okazuje, w dużej mierze wiele zła staje się wynikiem zwykłej ignorancji i niedopuszczania do siebie myśli, że powszechnie lubiany ksiądz proboszcz może mieć coś za uszami. To oczywiście ważny film, także w kontekście świadomości społecznej, nie wierzę jednak w to, by był on w stanie wywróć do góry nogami czyiś światopogląd. Nie sądzę też, by taki był w ogóle jego cel.
7/10