search
REKLAMA
Recenzje

JESTEM WILLIAM. Weekendowa życióweczka familijna

Jakub Koisz

15 czerwca 2019

REKLAMA

Waga życiówki, która spadła na głównego, młodego bohatera filmu Jestem William, mogłaby przydusić nawet bohaterów dramatu obyczajowego. Skandynawska propozycja kinowa dla dzieci pozostaje jednak familijnym komediodramatem, który próbuje przemielić traumy dziecięce za pomocą dwóch bardzo potężnych narzędzi – ciepła operatorskiego oraz empatii scenarzystów. Walor terapeutyczny jest więc celem nadrzędnym, a na szczęście z pomocą tej sesji przychodzi dobrze zrealizowany i szczery w warstwie fabularnej film, który może posłużyć jako dobry weekendowy pomysł na alternatywę wobec kinowych blockbusterów. William jest mniejszy niż letnie przeboje, ale równie pewny siebie.

Jest przede wszystkim zwyczajnym chłopakiem ze zwyczajnymi problemami, czyli – sporymi jak na postać filmową, ale wcale nie na tle prawdziwego życia. Jego ojciec zginął w wypadku, a matka „cierpi na głowę” i znajduje się w ośrodku zamkniętym, tak bowiem nazywa jej stan wujek Nils, który przyjął chłopca pod swój dach. W nowej rzeczywistości nie jest mu łatwo – chłopak jest zaczepiany przez trzech korytarzowych zakapiorów, a na domiar złego okazuje się, że jego nowy opiekun ma ogromne długi karciane zaciągnięte u lokalnego gangstera. Chłopiec ma wprawdzie pomysł, jak pomóc bliskim oraz dostosować się do nowych warunków dzięki swojej rezolutności i umiejętności dostrzegania połowy szklanki pełnej, a nie pustej, ale… No cóż, to wciąż jedynie dziecko.

Protagonista filmu jest wyjątkowym chłopcem – za pomocą zgrabnych metafor, które wciąż jednak znajdują się w prywatnym rejestrze dziecka, opisuje otaczający go świat. Wie, co ma robić, ale momenty zwątpienia również się u niego zdarzają. Obecność dorosłych jest tu namacalna, problematyczna i niewątpliwie rzutująca na formujące się już charaktery dzieci, niczym znaki drogowe, które ostrzegają, w którą uliczkę nie należy wjeżdżać. Wygłaszane sądy o świecie są u nich wprost wyjęte z perypetii zaobserwowanych u rodziców, którzy (czego opowieść nie boi się wypunktować) nie dokonują wcale najlepszych wyborów. Tymczasem sam William bierze z tego świata wszystko to, co pozwala mu się rozwinąć. W przeciwieństwie do uzależnionego od hazardu wujka wie, że nie można liczyć na szczęście, ale wręcz odwrotnie – aby pomóc innym, trzeba działać. Subtelnie jest więc tutaj zarysowana rosnąca potrzeba akceptacji oraz dojrzewania na gruncie zasadzonym przez niewdzięczny los. Chociaż William jest sierotą, nie zachowuje się, jakby należało mu się cokolwiek od dorosłych. Zestawienie go obok innych postaci dziecięcych wcale nie sprawia, że postać wydaje się przez to ciekawsza, bo dzieło Duńczyków pochyla się nad światem dziecięcym jako całością. Weźmy za przykład jego „love interest” z równorzędnej klasy, Violę. Dziewczynka wygłasza przezabawne sądy na temat tego, że kobiety zakochują się w złych chłopcach, co jest nie tylko obserwacją opartą na sytuacji miłosnej swojej matki, ale również na zdrowym dystansie do rzeczywistości dorosłych. Te cienie wysokich ludzi nie padają na te małe skrzaty, a młodsi widzowie odnaleźć mogą w tej historii kilka wskazówek.

Film Jonasa Elmerta jest na szczęście otulony miłością do głównych bohaterów, szczególnie niejednoznacznego wujka, w którego wciela się Rasmus Bjerg, oraz oczywiście samego Williama. Alexander Magnússon jest w tej roli wypadkową popkulturowego wizerunku łobuza, którym oczywiście nie jest, oraz rezolutnego chłopca wyjętego wprost z powieści Astrid Lindgren, lecz zaktualizowaną o współczesne, cywilizacyjne komentarze na temat rodziny. Gdzieś pomiędzy skeczami, które nie celują wcale w wywoływanie salw śmiechu, a dojrzałą ręką reżyserską, która dokładnie wie, z jaką materią ma do czynienia, mieści się anachroniczne, a przez to bardzo szczere kino familijne.

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/