ISTOTA. Science fiction horror i dramat w laboratorium
…, zbierając grad oklasków, nominacji i cegiełek ku lepszej przyszłości. Absolutnie zasłużenie, jako że “Cube” był dziełem nowatorskim, świetnie rozpisanym i znakomicie zrealizowanym. Także i ja od tego czasu w miarę uważnie śledzę poczynania pana Vincenzo, chociaż, co tu dużo mówić, nie rozpieszcza mnie zbytnio. Nie licząc słynnej kostki, “Istota” jest dopiero trzecim (z dobrym przybliżeniem), samodzielnym filmem tego pana, który zagościł na ekranach kin. Nikt już praktycznie nie pamięta o wcale niezłym “Cypherze”, oraz co gorsza, o absurdalnym i groteskowym, a przez to moim zdaniem znakomitym “Nothing”. Czy zapamiętamy “Istotę”? Obawiam się, że nie i nawet lepiej abyśmy o nim zapomnieli jak najszybciej. Niech za wzór posłuży nam M. Night Shyalaman, którego twórczość zjeżdża po równi pochyłej, ale nadal daje nadzieję na coś lepszego, o ile szybko wymażemy z pamięci jego ostatnie dokonania. Vincenzo Natali zdaje się podążać podobnym tropem.
A początek filmu Istota wcale nie zwiastuje czegoś złego. Uwagę przyciągają surowe i zimne zdjęcia, w oszczędnej kolorystyce, wykonane niekiedy z ciekawej perspektywy. Czuć klimat laboratorium, w którym ktoś zajmuje się nauką, a nie multimedialną projekcją holograficznych slajdów na dużym półprzeźroczystym stole, tudzież na bezsensownie powielonym w pionie i poziomie zestawie ekranów. Zdaje się być względnie realnie, a nawet przyziemnie. Mroczno, zagadkowo, intrygująco. Ale to wszystko pęka niczym bańka mydlana przebita tępą, zardzewiałą szpilką absurdu.
Jako że my, miłośnicy kina, jesteśmy z natury naiwni, to dajemy się wkręcać; zwłaszcza w to, co pokazują nam zwiastuny. A trailer filmu Istota sugeruje, iż coś nas będzie znienacka straszyć. Że będzie to stworzona przez dwójkę zaangażowanych naukowców kreatura. Kreatura niebędąca człowiekiem, lecz niewątpliwie posiadająca pewne jego cechy, dość szybko rozwijająca się, stwarzająca zagrożenie, nieobliczalna. Naukowcy są, stwór jest, nawet płci żeńskiej. Ale przestraszyć się raczej nie ma czego. Nie, nie, to nie horror, to raczej laboratoryjny dramat science-fiction, czyli bliżej nieoznaczone nie-wiadomo-co, czasem określane mianem “mystery”. A tytułowa istota jest pierwszym i chyba największym nieporozumieniem tego filmu, przynajmniej od momentu, w którym zostaje ubrana w sukienkę. Tak, w sukienkę. Jest zupełnie nijaka, bez polotu, robi pocieszne ludzkie miny i mruczy niczym kocica w rui. W pewnym momencie nie wiadomo już, czy stworzenie jest jeszcze eksperymentem naukowym, czy może przybranym dzieckiem dwojga bohaterów, jako że w tym kierunku wszystko zmierza.
Nawet cechy fizyczne odróżniające istotę od człowieka z czasem przestają być tak wyraźne, co z jednej strony niby usprawiedliwia fabuła, a z drugiej zaś zdaje się być pójściem na łatwiznę. Tym bardziej, że od strony technicznej nie zachwyca maestrią wykonania, nie jest także przełomowym efektem specjalnym, a zatem jako oś fabuły i pretekst dla rozwoju wydarzeń wypada bardzo blado. Ale to dopiero początek. Obserwacja rozwoju stworzenia i wydarzeń temu towarzyszących zamiast intrygować – nudzi, zamiast niepokoić – śmieszy. Im bliżej końca filmu, tym daje się odczuć większe zniechęcenie, które jest naturalną reakcją obronną na to, co serwuje nam Natali. Wystarczy wspomnieć, że sala kinowa kilkakrotnie wybuchała śmiechem, chociaż na ekranie niczego z założenia zabawnego nie było. Fatalne zakończenie przepełnia czarę goryczy.
Z wyjątkiem przyzwoitych zdjęć i początkowego klimatu ciężko jest znaleźć w tym filmie coś dobrego. A przecież mamy tu choćby oskarowego Adriena Brody’ego oraz nominowaną niegdyś Sarah Polley. Tyle że nic z tego nie wynika. Natali nie lubi tłoku na planie, więc cała obsada to ledwie kilka nazwisk, w tym obowiązkowy David Hewlett, który u Vincenzo zawsze wystąpić musi. Ani wyrazistych postaci, ani dobrych dialogów czy gry aktorskiej, ani ciekawych rozwiązań fabularnych. Nic. Przewidywalnie, nudno, głupio, rozczarowująco. Być może znajdzie się ktoś, komu Istota przypadnie do gustu. Tylko nie bardzo potrafię wskazać komu, więc najzwyczajniej w świecie pozwolę sobie odradzić wizytę w kinie.
Tekst z archiwum film.org.pl
Autorem tekstu jest Przemek Romanowski