INNI LUDZIE. Rapowany musical o smutnych Polakach
Niebo rozświetlone logiem Lidla nade mną, prawo konsumenckie we mnie – mógłby powiedzieć Kamil (Jacek Beler), bohater filmowej adaptacji prozy Doroty Masłowskiej. Niedoszły raper unosi się czterdzieści centymetrów ponad chodnikami, z kumplami zjada skręty jak zwykłe dropsy i nie patrzy na to, że rzeczywistość wymyka mu się z rąk. Dniami szlaja się pomiędzy domami z betonu a szklano-złotymi klatkami, nocami drina goni kolejny drin. Woli się nastukać zamiast zawalczyć o lepszy byt. Outsider, człowiek z marginesu, po prostu – Inny Człowiek.
Reżyserka Aleksandra Terpińska podąża za tekstem Masłowskiej, ucieleśniając w Innych ludziach rapowaną frazę autorki poprzez serię obrazków z życia Warszawy, miasta wyzutego z tożsamości, reguł oraz sprawiedliwości. Hiphopowo-dresiarska odyseja Kamila stanowi pretekst do opisu klasistowsko zbudowanego społeczeństwa, w ramach którego każdy jest ponad każdym, zaś wszyscy samotnie nieszczęśliwi. PRL-owskie mrówkowce są zasiedlone przez zapijaczoną patologię, a penthousy zaludniają uzależnieni od antydepresantów bogacze. Światła miasta to czerwone neony Rossmanna, budek z kebabami oraz tanich dyskontów. Człowiek oddycha spalinami i niespełnionymi marzeniami o ucieczce w siną dal, na przykład na wyśnionym statku kosmicznym z klocków LEGO. A nad wszystkimi unosi się z dystansu patrzący Jezus (Sebastian Fabijański) w kapturze i koronie cierniowej, antyczny chór komentujący rzeczywistość, Litani Litani, którego objęcia nie uratują jednak ludzi przed ostatecznym upadkiem.
Połamany ludzik nie ma czasu pomyśleć, rozdarty pomiędzy biedą, fantazjami o zostaniu raperem, młodą partnerką Anetą (Magdalena Koleśnik) a starszą kochanką Iwoną (Sonia Bohosiewicz). Świat w Innych ludziach składa się ze szczęśliwych chwil ulotnych jak ulotka, marzeń upadłych jak igły świątecznej choinki, a także głęboko ludzkiej, acz nigdy niezaspokojonej potrzeby miłości. W niektórych momentach film Terpińskiej przypomina Wesele Wyspiańskiego, gdy bohaterowie spotykają na swojej drodze „osoby dramatu” – bezdomnych przypominających o długach, młode kobiety przypominające o uciekającym pięknie, kumpli z siłowni przypominających o ukrytych pragnieniach. Życie w Polsce to chocholi taniec z tanim winem w ręku, wokół kompleksów i niezrealizowanych planów w anturażu tandetnych meblościanek i sterylnie czystych mebli klasy premium z Ikei.
Film Terpińskiej został zrealizowany w niezwykle efektowny sposób. Czasami przypomina hiphopowy teledysk z szybkimi cięciami montażowymi oraz błyskotliwie zaprojektowanymi ujęciami. Reżyserce znakomicie udało się wydobyć z aktorów ich musicalowe zdolności, dzięki czemu sceny rapowane wyglądają bardzo naturalnie, jak gdyby były normalnym sposobem komunikowania się ze sobą.
Sęk w tym, że Inni ludzie są filmem spóźnionym co najmniej o dziesięć lat. Polska kultura popularna przez wiele lat traktowała po macoszemu rap i zaanektowała go dopiero wtedy, gdy jego aktorzy oraz podejmowane przez nich tematy stały się strawne dla mainstreamu. Masłowska, a za nią Terpińska traktują rap jako klucz do otwarcia naszej rzeczywistości – język potoczny najlepiej oddający stan duszy Polaków. Rewolucyjny ładunek rodzimego hip-hopu minął jednak bezpowrotnie. Ważna uwaga – nie jest to boomerskie narzekanie, lecz opisanie stanu rzeczy. Za mikrofonami nie stoją bowiem wyrośnięte dzieciaki z mokotowskich blokowisk ani nowohuckie zabijaki, zaś teksty nie traktują o życiu depczącym wyobraźnię lub sentymentalnych uwagach o śliskim życiowym parkiecie. Plebejskie ideały zostały zastąpione wersami petryfikującymi instagramowy high life, tylko z nazwy sugerującymi, że robią to w dobrej wierze.
I w tej rzeczywistości premierę ma film Inni ludzie – raperski musical o zgniłej Warszawie. Terpińska nie porusza się jednak po zwyczajnej rzeczywistości, lecz w duchu hiperrealizmu Masłowskiej jeździ po skrajnościach. Jak bogactwo, to obrzydliwe i ometkowane najpopularniejszymi markami, jak bieda, to przepita wódką. Jeżeli ów film ma cokolwiek mówić o polskiej rzeczywistości, to bardziej poprzez wskazanie, jakie fantazje o polskiej rzeczywistości są nadal żywe wśród rodzimych twórców.
Jak rap doznał transformacji i wpadł w ręce absolwentów liceum Batorego, tak również Inni ludzie z pozornie rewolucyjnego, antyestabliszmentowego charakteru przeistoczyły się w klasyczne spojrzenie na polskie społeczeństwo, znakomicie wpisujące się zresztą w niby krytykowane „neoliberalne” konstruowanie rzeczywistości. Terpińska krytykuje tandetny kapitalizm spod znaku oklejania wszystkiego modnymi logami, pokazuje, jak problemy społeczne zostały przez rządzących outsorcowane poza medialny dyskurs, ale jednocześnie jej portret biednych składa się z klisz – z łańcucha biedy nie da się wyrwać, bieda równa się patologii, biedni nie pracują ciężko. Jak niziny, to pijane i zaćpane. Jak wyżyny, to siorbiące winko i na antydepresantach, z obowiązkowo porzuconymi emocjonalnie dziećmi. Film Terpińskiej nie ukazuje w jakiś zaskakujący sposób polskiego społeczeństwa. Wizja świata przedstawionego jest typowa dla ostatnich lat naszego kina. Nowatorska jest jedynie forma, ale to nie ma znaczenia, skoro finalnie absolutnie nic z niej nie wynika. Można się pozachwycać kilkoma sprytnymi rymami i ironicznymi skojarzeniami, ale to zabawa dla samej zabawy.
Na pewno Inni ludzie znajdą swoich fanów, jako że dzieło Terpińskiej ogląda się naprawdę dobrze. Reżyserka pięknie wizualizuje kolejne szalone frazy Masłowskiej, aktorzy potrafią dopasować się do stylu i dobrze współpracują z bitami (szczególne brawa dla Belera), ale jest to film pokazujący dokładnie to samo, co inne produkcje opowiadające o polskiej społecznej smucie.