IN YOUR EYES. Telepatyczna więź dwojga ludzi
Autorem tekstu jest Łukasz Budnik.
Dylan poznaje dziewczynę. Ma na imię Rebecca, mieszka w innym stanie, ale rozmawia im się na tyle dobrze, że czas na komunikowanie się znajdują codziennie, z czasem przedkładając wzajemny kontakt ponad wszystko inne. Dylan zaniedbuje pracę w myjni samochodowej, ważną dla niego, wszak będąc na zwolnieniu warunkowym ciężko znaleźć źródło dochodu. Rebecca oddala się od męża, bogatego dyrektora miejskiego szpitala. Miłość od pierwszego wejrzenia? Być może, gdyby nie to, że wspomniana dwójka komunikuje się… telepatycznie.
Wyobraźcie sobie – przez całe dotychczasowe życie dotykają was niewyjaśnione zmiany nastroju. Macie wrażenie, że emocje wam towarzyszące nie wynikają z własnych odczuć, a biorą się znikąd. Od czasu do czasu, dość drastycznie, czujecie dosłowne uderzenie, którego nie potraficie wyjaśnić. I w końcu, pewnego dnia, słyszycie w głowie głos, wyraźny jak wasz własny. Nie, nie jesteście szaleni – głos należy do osoby tak samo rzeczywistej jak i wy, przebywającej w zupełnie innym miejscu, które dodatkowo możecie podglądać oczami tego człowieka.
Trzeba oddać Jossowi Whedonowi, autorowi scenariusza, że to interesujący pomysł wyjściowy na ukazanie relacji dwójki ludzi. Dylan i Rebecca już na starcie są sobie bliżsi niż ktokolwiek inny na świecie – czują to samo, widzą to samo, a od momentu przełomu i nawiązania bezpośredniego kontaktu przebywają ze sobą tak naprawdę cały czas. Samo poznawanie się przebiega od tej chwili dość klasycznie – w grę zaczynają wchodzić zwierzenia, wymienianie się poglądami i odkrywanie siebie nawzajem. W tym wypadku również wstecz, jako że para analizuje chwile z życia, w których żyli emocjami tej drugiej osoby. To zbliża.
Twórca Firefly i Avengers nie próbuje zagłębiać genezy tej więzi – ot, zdarzyło się, niemożliwe stało się możliwe. Whedon skupia się raczej na skutkach tej relacji i tym, jaki wpływ ma ona na każde z osobna. Dla Dylana telepatyczne rozmowy z Rebeccą są jak tchnienie świeżego powietrza w dusznym dotychczas życiu, które ze względu na błędy przeszłości układa się dla niego niezbyt szczęśliwie. Rebecca zaś w końcu czuje się rozumiana. Na jej twarzy gości uśmiech, którego mocno brakowało w nieudanym dla niej małżeństwie. Scenariusz uwzględnia pewne nowatorskie w takiej historii o docieraniu się patenty, jak choćby pierwsze ujrzenie się nawzajem przez wpatrzone w lustro oczy drugiej osoby, choć całościowo nie uniknął powielania schematów charakterystycznych dla takich opowieści.
Mocno jest tu zaakcentowany wpływ wzajemnego kontaktu na relacje z otoczeniem. Jak wspomniałem we wstępie, zbliżając się do siebie, Dylan i Rebecca jednocześnie bardzo oddalają się od rzeczywistości. Humorystycznie i nie, Whedon ukazuje sposób postrzegania ich przez znajomych, będących świadkami ciągłego mówienia do siebie, uśmiechania w przestrzeń czy tańczenia z kimś niewidzialnym.
Z jednej strony oczywiście dobrze, że jest to wypunktowane. Można zadać sobie jednak pytanie, dlaczego będąc wśród ludzi żadne z nich nie założy chociażby słuchawek na uszy, żeby wyglądało to jak rozmowa telefoniczna, bo akcja filmu nie jest raczej osadzona w przeszłości. Dziwne niedopatrzenie (bez którego de facto nie byłoby części wątków), a nawet jeśli faktycznie dzieje się to wszystko w latach 90. na przykład, to zupełnie tego nie czuć.
Sama realizacja jest tu zresztą dość „telewizyjna” i całość wygląda jak odcinek serialu. To nie jest jakaś wielka wada – taka fabuła nie wymaga oczywiście wybitnej warstwy wizualnej, choć osobiście lubię znaleźć w filmie przynajmniej jeden ładny kadr godny zapamiętania. Tu nie znalazłem. Zamiast skupiać się na cieszeniu oczu, mocno postawiono na bohaterów. To nim przyglądamy się większość czasu.
Michael Stahl-David jest przesympatyczny – ciężko jego bohatera nie polubić. Do tej pory widziałem tego aktora tylko w Cloverfield i również chciało mu się kibicować. Widocznie warto go zatrudniać do ról protagonistów, bo czynnik „przyjacielski” jest w nim wysoki. Po drugiej stronie barykady mamy Zoe Kazan, którą, jak zdążyłem zauważyć, dużo ludzi się zachwyca. Sam zetknąłem się z tą aktorką po raz pierwszy. Nie chcę wyrokować nad jej ogólnym talentem, ale w tej roli była mocno irytująca. Dziwny dysonans się tworzy, gdy z dwójki bohaterów kibicujemy na dobrą sprawę tylko jednemu, choć oboje mają te same priorytety.
Całość jest dosyć „bezpieczna”. Abstrahując od oryginalnego samego w sobie konceptu i pewnych rozwiązań z niego wynikających, nie doświadczymy tu żadnych przełomów w tym gatunku. To ciepła, sympatyczna historia, ale taki pomysł aż chciałoby się zobaczyć w innej konwencji, może nieco surowszej, nawet bardziej błyskotliwej i odważnej. Przewrotności tu mało – punkt wyjściowy prowadzi nas przez dość klasyczną historię rodzącego się między dwójką ludzi uczucia. Bez odkrywczych wniosków czy poruszających scen, ale broni się tym, że jest to mimo wszystko opowieść dobrze napisana, wciągająca, nawet emocjonująca w jakiś sposób.
Mimo wszystko punkt wyjściowy przynosi powiew świeżości. Jeśli ktoś jest zmęczony sztampowymi o A do Z historiami miłosnymi, a lubi skupione na ludziach opowieści, to warto się z tym filmem zapoznać.