search
REKLAMA
Recenzje

Imperium zmysłów

Krzysztof Pietrzyk

16 września 2016

REKLAMA

Wytwórnia: Toho Towa

Reżyseria: Nagisa Oshima

Scenariusz: Nagisa Oshima

Muzyka: Minoru Miki

Zdjęcia: Hideo Ito

Obsada: Eiko Matsuda, Tatsuya Fuji

 


Dzieło Nagisa Oshima wywołało skandal jeszcze przed premierą, kiedy w celu zakończenia prac nad nim przeniesiono produkcję do Francji. W czasie premiery w Cannes widownia była zszokowana dosłownością filmu i odważnymi scenami. 

Fabułę „Imperium zmysłów” oparto o prawdziwe wydarzenia, jakie miały miejsce w przedwojennej Japonii. Główni bohaterowie to para kochanków – Sada oraz Kichizo. Nie jest to jednak rodzaj romansu, do jakiego przyzwyczaiły nas komedie romantyczne czy melodramaty. Ich wzajemne uzależnienie ma niemal narkotyczną formę. Ten związek niewiele ma wspólnego z miłością, to obsesyjne, balansujące na granicy szaleństwa pożądanie drugiej osoby. Obydwoje zatracają się w sobie, odcinając od świata zewnętrznego. Dla Sady i Kichizo cały świat mógłby przestać istnieć, pod warunkiem, że będą mieli siebie nawzajem.

Film w bardzo ciekawy sposób obrazuje destruktywny wpływ toksycznej relacji na głównych bohaterów. Seks dla pary kochanków nie jest tutaj jednym z elementów związku, a centralnym i jedynym punktem. Nie ma tu miejsca na emocje. Jest to związek, w którym druga osoba nie jest podmiotem, a jedynie przedmiotem. Miłość istnieje wyłącznie w sferze deklaratywnej, ciężko ją zauważyć, choć wciąż o niej słyszymy.

Reżyser, aby zobrazować naturę relacji łączącej głównych bohaterów, postawił na realizm. Na pierwszy rzut oka film nie różni się niczym od zwykłego pornola. Sceny seksu wypełniają niemal każdą minutę, ale na szczęście nie przytłoczyły opowiadanej historii, a jedynie ją dopełniły. To była niewątpliwie odważna decyzja reżysera, a biorąc pod uwagę fakt, że film powstawał w latach 70., to zdumiewające, iż udało mu się postawić na swoim. Wprawdzie od premiery pierwszego porno w dystrybucji kinowej minęło już kilka lat, ale przecież tu mamy do czynienia z filmem pretendującym do miana ambitnego. Zadebiutował nie w niszowym kinie dla wielbicieli produkcji spod znaku XXX, a na festiwalu w Cannes. Co ciekawe, wszystkie sceny odgrywali sami aktorzy, a nie dublerzy, jak choćby w przypadku „Antychrysta”. Tak odważne sceny sprawiły, że o filmie od razu zrobiło się głośno, a jego dystrybucja była ograniczona jeszcze bardzo długo po premierze.

Niestety miejscami można odnieść wrażenie, że reżyser przesadził z natłokiem scen seksu. Wypełniają niemal cały film, przez co po pewnym czasie narracja robi się monotonna. Fabuła, chociaż ciekawa, nie jest szczególnie rozbudowana. W zasadzie można by ją zmieścić w filmie krótkometrażowym, a nie rozciągać do półtorej godziny. Poza tym po pewnym czasie rozwój akcji robi się mocno przewidywalny i ciężko o zaskoczenie w wielkim finale.

Największą zaletą jest para głównych bohaterów. Film praktycznie w całości opiera się na grze aktorskiej Eiko Matsudy w roli Sady i Tatsuyi Fujiego w roli Kichizo. Oboje stworzyli bardzo ciekawe i świetnie zagrane postacie. Szczególnie postać Sady przykuwa uwagę i jest głównym motorem napędowym fabuły. Jej szaleństwo i skrajne emocje są świetnie przedstawione. Aktorka zdołała uniknąć przerysowania czy kiczowatości, o które było bardzo łatwo.

„Imperium zmysłów” również od strony technicznej wygląda bardzo dobrze. Zdjęcia i kolorystyka nadają klimat opowiadanej historii. Świetnie się prezentują wszystkie wnętrza i kostiumy. Jedyne, do czego można się przyczepić, to parę scen plenerowych, które sprawiają wrażenie sztucznych i nakręconych w studiu.

„Imperium zmysłów” to film jedyny w swoim rodzaju. Ciekawa historia, odważna realizacja i mistrzowska gra aktorska sprawiają, że po seansie trudno o nim zapomnieć. Jest to obraz zdecydowanie wart obejrzenia i zapoznania się z tą niezwykłą opowieścią.

Tekst z archiwum film.org.pl (2013)

REKLAMA