„Igrzyska śmierci. Ballada ptaków i węży”. Porażające początki przyszłego prezydenta Panem [RECENZJA]
Ballada ptaków i węży, czyli najnowsza odsłona sagi Igrzyska śmierci, to historia młodości Corolianusa Snowa, przyszłego prezydenta Panem. Oceniamy głośny prequel hitowej serii.
„Śnieg zawsze ląduje na górze”
„Śnieg zawsze ląduje na górze” (org. „Snow lands on top”) to rodzinne motto familii Corolianusa Snowa, „przyszłego prezydenta Panem”, jak mówią o nim najbliżsi. Fakt, że jako widzowie wiemy, że humorystyczna uwaga bohaterów kiedyś się ziści, stanowi dodatkowy smaczek oraz pokazuje sposób, w jaki autorka oryginału Suzanne Collins oraz scenarzyści akcentują spójność stylistyczną swojej serii. Uwag dotyczących przyszłych wydarzeń jest tu jedynie kilka, ale każda z nich wybrzmiewa w odpowiedni sposób.
„Igrzyska śmierci. Ballada ptaków i węży”: Radykalizm młodości
Właściwa opowieść rozgrywa się ponad sześćdziesiąt lat przed wydarzeniami z Igrzysk śmierci i skupia na postaci osiemnastoletniego Coriolanusa Snowa (świetny Tom Blyth), który właśnie kończy szkołę i mimo bycia dziedzicem rodu z wielkimi tradycjami, każdego dnia walczy o przetrwanie. Mężczyzna musi poradzić sobie z trudną sytuacją majątkową rodziny, przez co jest sfrustrowany i często przyparty do muru. Desperacja sprawia, że podejmuje coraz odważniejsze i groźniejsze decyzje, co pokazuje, że człowiek, czujący, że znajduje się w potrzasku, gotowy jest na wszelkiego rodzaju poświęcenia.
Snow jest studentem Akademii Kapitolu oraz Mentorem w nadchodzących dziesiątych, jubileuszowych Igrzyskach śmierci. To nowa funkcja, wynikająca z potrzeby zaangażowania widowni w oglądanie przerażającego widowiska, podczas którego 24 dzieci zostaje wysłanych na arenę, by walczyć ze sobą na śmierć i życie. Nikt nie chce tego oglądać, więc Główna Organizatorka Gier (przepysznie przerysowana i pięknie szarżująca Viola Davis) szuka nowych sposobów na zaangażowanie odbiorców.
Przez film zresztą wielokrotnie przewija się pytanie, dlaczego Igrzyska w ogóle powstały i do czego służą. W miarę trwania seansu odkrywamy przerażającą prawdę o zamyśle stojącym za przedsięwzięciem oraz coraz silniejszy udział młodego Snowa w budowaniu nowych tradycji tego widowiska.
„Ballada ptaków i węży”: Angażująca historia ze świetnym aktorstwem
Obsadzenie Toma Blytha w głównej roli było strzałem w dziesiątkę. Jego nieopatrzona jeszcze twarz potrafi bowiem skrywać całe morze sprzecznych i skonfliktowanych emocji. Jego Coriolanus potrafi być równocześnie miły, ciepły i opanowany, a w tym samym czasie skrywać pokłady niepewności, strachu i pogardy. To niezwykle zniuansowana rola, rozgrywana na drobnych zmianach emocji, pokazująca jednak bogate życie wewnętrzne postaci.
Rachel Zegler jest wybitna w swojej roli. Zwłaszcza w tych momentach, w których jej bohaterka śpiewa. Aktorka nie kłamała, mówiąc w wywiadach, że Lucy Gray Baird to „artystka, której przyszło walczyć o życie”, co stanowi przeciwieństwo Katniss, która jest „wojowniczką, której przyszło odgrywać rolę”. Najlepiej widać to właśnie w momentach występów scenicznych, które potrafią omamić głosem wokalistki. Zegler błyszczy wtedy na ekranie, przykuwa wzrok i nie pozwala go oderwać. Casting doskonały, bardzo silnie związany z samą charakterystyką postaci i sposobem prowadzenia jej historii.
Niezwykle ciekawa jest także relacja Corolianusa z Sejanusem Plinthem, świetnie zagranym przez Josha Andrésa Riverę. Ten bohater zresztą w prosty sposób pokazuje, co jest złego w samej idei Igrzysk Głodowych i jak można wyrażać bunt przeciwko ideom, z którymi się nie zgadzamy. Bohatera wyraźnie napędza gniew i potrzeba poradzenia sobie z bezradnością („aż dławię się moją niewinnością”), ale także krótkowzroczność, co stanowić będzie jeden z ciekawszych elementów fabuły.
Aktorzy drugiego i trzeciego planu również wielokrotnie kradną ekran tylko dla siebie, cudnie bawiąc się charakterystyką swoich postaci. Wspomniana Viola Davis odnalazła w sobie demoniczną moc, tworząc postać groźnej i nieobliczalnej Volumnii Gaul. Jej manieryzmy są tak nietypowe, że nie sposób oderwać od niej wzroku. Doskonały jest Jason Schwartzman jako Lucky Flickerman, ojciec Ceasara, prowadzącego Igrzyska w oryginalnej serii filmów. Bohater jest równie ekspresyjny, co Stanley Tucci, a równocześnie nadaje swojej postaci wyrazistych rysów indywidualizmu, co stanowi wyśmienity miks. Wtóruje im świetny Peter Dinklage, grający dziekana uczelni i pomysłodawcę Igrzysk Głodowych, który również posiada złożony i skonfliktowany wewnętrznie charakter. Wszyscy aktorzy stanęli na wysokości zadania, tworząc pełnokrwiste i wyraziste postaci. Powiewem ciepła i pozytywnej energii jest zaś Hunter Schafer, z urokliwą manierą wcielająca się w kuzynkę bohatera.
„Igrzyska śmierci. Ballada ptaków i węży” - recenzja. Realizacyjny rozmach
Świetna jest reżyseria. Wyraźnie czuć, że Francis Lawrence doskonale zna świat przedstawiony i umiejętnie buduje podobieństwa oraz różnice do wcześniejszych (choć chronologicznie późniejszych) filmów sagi. Nie boi się puścić oka do widzów, a równocześnie Ballada ptaków i węży to historia samodzielna, pokazująca zachowanie jednostek w sytuacjach bez wyjścia.
Ogromną siłą Ballady ptaków i węży są także wyśmienite kostiumy autorstwa Trish Summerville. Stroje zdają się same opowiadać część historii, uwypuklając i podkreślając cechy charakteru bohaterów. Dość wspomnieć czerwono-białe stroje doktor Gaul, przywodzące na myśl plamy krwi po groźnych eksperymentach genetycznych, w których tak się lubuje. Film jest świetny także od strony realizacyjnej. Zrobiony z rozmachem i dbałością o szczegóły. Choć momentami miałem wrażenie, że być może nawet nieco… zbyt dobry? W znaczeniu takim, że niektóre sceny tak mocno stawiają na widowiskowość, że trochę w sposób drugorzędny traktują sposób ludzkiego zachowania. Mowa w szczególności o scenie wybuchu na arenie, która wygląda nieco, jakby twórcy za długo naoglądali się Miasta 44 Jana Komasy i niesławnej sceny z zakręcającą kulą wokół całujących się ludzi. Bo jak inaczej wyjaśnić, że bohaterowie, zamiast od razu uciekać w stronę bezpieczeństwa, stoją na środku, patrząc na kolejne wybuchy, które rozgrywają się na ich oczach, a kamera robi wtedy wokół nich obrót o 360 stopni?
Jasne, wrocławska Hala Stulecia wygląda wtedy przepięknie i robi ogromne wrażenie, urzekając swoją majestatycznością, ale bierne zachowanie bohaterów w tym momencie nieco zaskakuje. Z drugiej strony można uznać, że bohaterowie nie wiedzą nawet, gdzie jest bezpieczne schronienie, stoją więc otępiali, by zobaczyć, co za chwilę się jeszcze wydarzy.
„Ballada ptaków i węży”: Wrocław to piękne Panem
Warto pochylić się także nad faktem, że znaczna część filmu kręcona była w Polsce, a w szczególności w okolicach wrocławskiej Hali Stulecia, której bryła stanowi jeden z ciekawszych wizualnie elementów nowego filmu. Arena Kapitolu, na której rozgrywają się 10. Igrzyska Głodowe to właśnie przepiękny obiekt na Dolnym Śląsku, zniszczony dodatkowo przez efekty CGI. Wartymi wynotowania są także piękne plenery, czy… charakterystyczne czerwone cegły jednego z budynków, które pojawiają się w jednej z mniejszych scen, robią ogromne wrażenie. Polska architektura już dawno tak pięknie nie prezentowała się na ekranie.
„Igrzyska śmierci. Ballada ptaków i węży”: oceniamy głośny blockbuster
Ballada ptaków i węży to niezwykle ciekawe uzupełnienie oryginalnej sagi, pokazujące, w jaki sposób doszło do niektórych dramatycznych zasad, które mieliśmy szansę poznać w filmach z lat 2012–2015. Film pokazujący, jak ludzie obdarci ze złudzeń i przyparci do muru desperacko próbują radzić sobie z przeciwnościami losu, nie zważając na cenę, jaką przyjdzie im zapłacić za swoje decyzje. To także film pokazujący, jak każda decyzja powoduje kolejną i jak wejście na ścieżkę nieprawości, potrafi nas czasem doszczętnie wykoleić. Obraz uwypukla też, jak desperacja, spowodowana głodem i słabymi warunkami życiowymi, wpływa na naszą psychikę.
Film bardzo mi się podobał i mocno mnie zaangażował. Wprawdzie trzeci, niezwykle ważny akt, mógłby być nieco bardziej doprecyzowany, ale mam wrażenie, że jego obecny kształt to nie wina samych filmowców. Pamiętam, że wydarzenia tej części powieści również nieco mnie skonfundowały – jak gdyby zabrakło tam jakiegoś elementu układanki, który pomógłby spiąć to wszystko w bardziej koherentną całość.
Niemniej jest to świetne kino rozrywkowe, zrobione z rozmachem i wyczuciem, pozwalające także na ważniejsze rozmyślania. Nie jest to wprawdzie poziom wybitnego Catching Fire (którego siła brała się także ze zmian względem części pierwszej), ale trzeba przyznać, że działa wyjątkowo dobrze, umiejętnie uderzając w odpowiednie struny.
Ballada ptaków i węży to bardzo udana adaptacja i pierwszorzędny blockbuster. Duży, głośny i angażujący, a jednocześnie bliski swoim bohaterom i ich rozterkom emocjonalnym oraz dylematom moralnym. Obraz świetnie poprowadzony i zniuansowany, z dobrym aktorstwem i ciekawą choreografią walk i wydarzeń. Jeden z najlepszych filmów serii. Zwyczajnie trzeba go zobaczyć.