search
REKLAMA
Nowości kinowe

IDOL

Maciej Niedźwiedzki

4 lipca 2015

REKLAMA

Danny Collins (Al Pacino) na przestrzeni dekad wystąpił prawdopodobnie na wszystkich scenach świata. Wyśpiewał sobie ogromny majątek. W miastach wiszą banery promujące jego kolejną trasę. Stać go na prywatny samolot, mieszka w nowoczesnej rezydencji ze zdecydowanie od siebie młodszą partnerką, do sklepu jeździ lśniącym Lamborgini. Collins to dandys, noszący ekstrawaganckie ciuchy, którymi usilnie manifestuje niezaprzeczalny fakt, że jest „Gwiazdą Rocka”. Jego dłonie zdobi nietania biżuteria. Chętnie wręcza studolarowe napiwki na prawo i lewo. Wystarczy otwarcie drzwi, wystarczy subtelny uśmiech. Danny lubi obnosić się ze swoim bogactwem. Nosi naszyjnik ze złotym znakiem krzyża, który służy mu jako fiolka na podręczną dawkę kokainy. Jego twarz pokryły zmarszczki, przed koncertami farbuje włosy na czarno, by duchem czuć się młodo. Idolem Danny’ego jest John Lennon, który rozpoczął występować kilka lat przed nim. Główny bohater podzielił z nim sukces finansowy, ale na pewnie nie artystyczny. Utwory Collinsa, szczególnie kilkakrotnie przypominane „Oh, Baby doll”, są raczej niezobowiązującymi imprezowymi hitami. Ich autor przez całe życie chciał jednak zostać kimś innym – bardem kontrkultury, głosem swojego pokolenia. 

Na starość Danny nie jest zadowolony z przebiegu swojej kariery, a już zdecydowanie za późno na zmianę wizerunku estradowego celebryty. Collins chciałby znaczyć coś więcej. Napisać balladę na miarę „Imagine”. Chce w końcu poczuć się artystą. Od dekad przeżywa jednak twórczy impas. Dawno nie napisał choćby wersu, ani choćby jednej nutki. Mówi jednak ciągle, że gra na fortepianie to jego pierwszy język. Poznajemy go w momencie, gdy decyduje się gruntownie zmienić swoje życie. Nie tylko na polu artystycznego emploi.

b

Między innymi Collins ogłasza swojemu menedżerowi i przy okazji jedynemu przyjacielowi (Christopher Plummer), że rezygnuję z trasy koncertowej. Zaszywa się w New Jersey w apartamencie hotelu Hilton, którego kierowniczką jest Mary Sinclair (Annette Bening). Danny chyba nigdy w swoim życiu nie spotkał podobnej osoby: nie skażonej patologiami showbiznesu, stąpającej twardo po ziemi, ujmująco naturalnej. Nie ukrywającej prawdziwego „ja”, nie udającej nikogo na siłę. Oczywiście oboje zaczną ze sobą flirtować i pomału do siebie zbliżać. Ten romans jest jedynie pobocznym wątkiem w Idolu.

Bowiem Collins nie przypadkowo wybiera New Jersey – tam mieszka jego syn, z którym od dawna jest skłócony i nie utrzymuje żadnego kontaktu. Główny bohater chce odbudować relacje z nim i jego rodziną. Chce poznać również swoją wnuczkę (świetna Giselle Eisenberg), chorującą na ADHD. Majątek i znajomości Danny’ego mogą pomóc ją wyleczyć. Będzie to też szansa na uratowanie relacji z nienawidzącym go synem. Dopiero wtedy Collins naprawdę odżyje.

b

Dwa główne wątki “Idola”: próba zmiany artystycznego emploi i rodzinny dramat są ze sobą sprawnie spięte, choć reżyser mógł wydobyć z tej opowieści nieco więcej. Wydaje mi się, że za często z ekranu bije emocjonalny chłód. Wiarygodna natomiast wydaje się przemiana Collinsa. W jego życiu pojawiają się nieobecne dotąd cele. Danny zaczyna dostrzegać jak wiele stracił, zaczyna w końcu dorastać. Na to nigdy nie jest za póżno. Danny to kolejna charyzmatyczna, przebojowa i krzykliwa postać w dorobku Pacino. Jego Collins chodzi w wymyślnych strojach, operuje dosadną gestykulacją i jest wręcz nieprzyzwoicie bezpośredni. To kreacja przemyślana i konsekwentnie rozbudowywana przez amerykańskiego aktora. Mimo że to bohater tak bardzo stereotypowy.

Idol jest filmem niewątpliwie przewidywalnym i miejscami aż za bardzo zachowawczym. Ma jednak kilka zapadających w pamięć scen i sprawnie napisanych dialogów. Najbardziej jednak cieszy fakt, że Al Pacino po latach posuchy zaczął wybierać lepsze scenariusze. Idol razem z jeszcze lepszym Manglehornem zapowiadają, że ten gigant amerykańskiego aktorstwa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA