Ida
Oglądanie filmu Pawła Pawlikowskiego pt. „Ida” jest ogromną przyjemnością, od początku do samego końca i uwzględniając wszystkie elementy. W trakcie seansu można się poczuć jakby wyświetlano nam stary polski film, z tym że w dobrej jakości (o aluzjach formalnych tego obrazu do starych filmów pisano już w niejednej recenzji). W czasie cofniemy się dzięki akcji i formie „Idy”: filmowa historia rozgrywa się w Polsce lat 60., a przedstawiona została za pomocą czarno-białych zdjęć, długich i wolnych ujęć oraz precyzyjnie zaplanowanym kadrom, dodatkowo okraszona muzyką ze wspominanej „epoki”. Treść i forma współgrają ze sobą. Na myśl przychodzi mi „Rewers”, gdzie czarno-białe zdjęcia przenosiły nas do Warszawy lat 50. Chociaż w „Idzie” atmosfera i tempo akcji są oczywiście inne niż w filmie Lankosza.
Siostra Anna, przyszła zakonnica tuż przed składaniem ślubów, z polecenia klasztoru, w którym przebywa, udaje się na spotkanie z rodziną: jedzie do swojej jedynej krewnej, ciotki Wandy Gruz (imię i nazwisko symboliczne). Wyciszona, spokojna i bez znajomości świata znajdującego się poza zakonem Anna poznaje siostrę swojej matki, Wandę, która kiedyś była prokuratorem. Ciotka bezceremonialnie wyjaśnia siostrzenicy, że ta pochodzi z żydowskiej rodziny, ma na imię Ida (również znaczące imię), a jej rodzice zginęli w czasie wojny. Anna-Ida dowie się, dlaczego ciotka jej nie adoptowała oraz zechce odwiedzić grób rodziców. Wanda, początkowo niechętna i oschła w stosunku do siostrzenicy, zacznie patrzeć na nią z fascynacją i zaproponuje podróż do przedwojennego domu ich rodziny, by spełnić życzenie Idy. Ta „dziwna para” – jak zostanie nazwana przez jednego z bohaterów – podczas odwiedzin rodzinnej miejscowości pozna siebie oraz zmierzy się z wojenną historią rodziny. Podróż jest dla Idy próbą usłyszenia i zrozumienia swoich pragnień, z kolei dla Wandy Gruz „powrót do przeszłości” będzie podsumowaniem, przeglądem życiowych doświadczeń.
Skromna, cicha Ida z lekko przerażoną i zadziwioną miną wraz z hardą, ironiczną, złośliwą, popijającą i palącą ciotką stanowią mieszankę wybuchową. Po jednej stronie młoda osierocona siostra zakonna odizolowana od świata, ale znajdująca ukojenie i sens w wierze. Po drugeij stronie – nastawiona sceptycznie do wiary i powołania Idy, boleśnie doświadczona wojną, biorąca udział w porządkowaniu powojennego świata na stalinowska modłę, twarda pani prokurator Wanda Gruz, która nieraz skazywała na śmierć wrogów systemu. Obie połączone żydowskim pochodzeniem i tragiczną historią rodzinną. Przywoływana przeszłość porusza budzący kontrowersje temat, tj. udział Polaków w zagładzie Żydów w czasie II wojny światowej. Obraz tego fragmentu historii mieliśmy szansę zobaczyć ostatnio w „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego.
W „Idzie” tragiczna historia została ukazana nie sensacyjnie, nie kryminalnie, a spokojnie, w skupieniu, w ciszy. Bez nadymania się i zaczepności.
W tym miejscu można przejść do formy filmu Pawła Pawlikowskiego. I tu mamy do czynienia ze sztuką na wysokim poziomie. Klimat i atmosferę z przeszłości tworzą czarno-białe zdjęcia. Scenografia – plenery i rekwizyty – przywołuje obskurne lata wczesnego PRL-u, kadry są precyzyjnie skomponowane – wyczyszczone ze zbędnych elementów – które niczym obrazy podsuwa się nam przed oczy. Zastosowano zbliżenia, kiedy to z twarzy bohaterów czytamy emocje, odczytujemy niuanse ich reakcji – dynamiczną twarz Wandy (Kulesza) i statyczną Idy (Trzebuchowska), dla kontrastu zastosowane są plany dalekie: krajobrazy, w których postaci giną, stają się kruche, osamotnione w otaczającym je świecie. Ujęcia są długie, a kamera nieruchoma – momentami bohaterowie znikają z pola widzenia, obiektyw za nimi nie podąża, nie stara się ich utrzymać w centrum kadru. Wyjątkami są ujęcia podróży, gdy oczami Idy obserwujemy świat zza okna przemieszczającego się pojazdu albo ujęcie końcowe, gdy kamera musi się „cofać” przed żwawo idącą bohaterką. W filmie umieszczono dużo muzyki i piosenek (polskie i zagraniczne szlagiery w oryginale bądź w wykonaniu Joanny Kulig grającej wokalistkę, muzyka klasyczna, Coltrane, także Międzynarodówka), które przemycono w tle, będących częścią akcji filmu i jednocześnie komentarzem do sytuacji. Równocześnie muzyka nie zakłóca niejednokrotnie wybrzmiewającej z filmu ciszy. Oprawa muzyczna jaki i cisza współtworzą różne nastroje, stany bądź emocje, które towarzyszą bohaterom, są to: napięcie, konsternacja, pustka, ból, tęsknota, pożądanie, głębokie zamyślenie. Film nie jest przegadany, dialogi nie kłują sztucznością. Jedno rozwiązanie narracyjne w filmie mnie zastanowiło, zakłócając naturalność narracji: [SPOILER] mam na myśli pojawienie się Lisa (saksofonisty) na pogrzebie Wandy, i tym sposobem dochodzi do znaczącego spotkania chłopaka z Idą. [KONIEC] Ten moment wydaje mi się zbyt nieprawdopodobny, niewyjaśniony w filmie.
„Ida” nie byłaby tak udana, gdyby nie wspaniała gra aktorska pierwszoplanowego duetu: Agata Kulesza („Róża”) jako Wanda Gruz – raz przesłuchująca „winowajców”, a innym razem troskliwa dla Idy, raz zaradna, operująca ciętym językiem, zabawna, ironiczna, a innym razem z wielkim poczuciem przegranej – oraz debiutantka Agata Trzebuchowska w roli zatrwożonej, skromnej Idy. W całość wpasował się też drugoplanowy występ Dawida Ogrodnika („Chce się żyć”) jako kuszącego saksofonisty. W filmie nawet dalszoplanowe postaci, gdzieś w tle, wypowiadające jedno lub kilka zdań są przykładnie zagrane, brzmią oraz zachowują się naturalnie.
Rzeczywistość filmowa jest w pełni wykreowana, zaplanowana, ale jednocześnie daje poczucie realizmu, nie ma sztuczności w grze aktorów, w ich gestach i mimice, najdrobniejsze zdarzenia wyszły realistycznie (zapałka nie zapala się za pierwszym razem, adapter potrzebuje chwili, by zacząć odtwarzać muzykę). Film jest dopracowany, emanuje z niego spokój i towarzyszy mu harmonia formy, obyło się bez nachalności rozbieranych zdjęć i epatowania okrucieństwem, a do zaprezentowania spójnej i złożonej historii wystarczyło niecałe półtorej godziny. Wydarzenia bądź skutki zdarzeń prezentowane są wprost, ale ich kontekst oraz motywacje bohaterów musi konstruować, obmyślać widz. W taki sposób narracji wpisuje się też zakończenie filmu, ujęcie dziarsko maszerującej Idy.
Film Pawlikowskiego był nagradzany na festiwalach w Toronto i w Londynie, ostatnio na Warszawskim Festiwalu Filmowym, a chyba najgłośniej zrobiło się o nim przy okazji wygranej na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
„Ida” jest pierwszym polskim filmem reżysera. I oby nie ostatnim!