I TAK PO PROSTU. Recenzja dwóch pierwszych odcinków kontynuacji SEKSU W WIELKIM MIEŚCIE
Minęły 23 lata od premiery pierwszego sezonu Seksu w wielkim mieście – komediowo-dramatycznego serialu o czterech samotnych, niezależnych, kochających seks i mężczyzn przyjaciółkach, który nie tylko zrewolucjonizował telewizję i stworzył markę HBO, ale także podjął na ekranie tematy, o jakich w filmie i telewizji otwarcie nie mówiono. Twórcy serialu powrócili w zeszłym tygodniu z kontynuacją przygód Carrie Bradshaw – dwa pierwsze odcinki I tak po prostu można już oglądać na HBO i HBO GO.
Z dzisiejszej perspektywy Seks w wielkim mieście nie jest już tak przełomowy, jak był pod koniec lat 90. Chociaż kobiety wciąż muszą się zmierzyć z szerokim wachlarzem społecznej presji i oczekiwań dotyczących wyjścia za mąż czy posiadania dzieci, temat kobiecej przyjemności seksualnej czy seksu bez zobowiązań nie szokuje tak jak kiedyś. Niestety pod wieloma względami serial fatalnie się zestarzał – nie brak w nim rasistowskich, transfobicznych, bifobicznych czy nawet slut-shamingowych komentarzy padających z ust czterech głównych bohaterek (z których najbardziej otwartą pozostaje do dziś Samantha, nieobecna w kontynuacji). Dzisiaj sześć sezonów tego kultowego serialu ogląda się po prostu jako dokument minionej epoki z niezaprzeczalnie błyskotliwym humorem, interesującymi kobiecymi bohaterkami i beztroską, pełną uroku fabułą.
Czy twórcom udało się wskrzesić na ekranie dawny urok perypetii przebojowych przyjaciółek? Warto zacząć od najważniejszego – na ekranie zamiast czterech bohaterek będziemy oglądać tylko trzy. Grająca Samanthę Kim Catrall zrezygnowała z dalszego uczestniczenia w serii Seks w wielkim mieście, o czym zresztą otwarcie mówiła już wcześniej, gdy planowano trzecią część filmu. Z powodu jej nieobecności z produkcji filmu ostatecznie zrezygnowano. Twórcy I tak po prostu jednak kilkakrotnie przywołują na ekranie postać Samanthy, lecz nie dość przekonująco tłumaczą jej nieobecność. Chociaż niewątpliwie wielu fanów Seksu w wielkim mieście będzie tęsknić za postacią najbardziej wyzwolonej, szczerej i bezkompromisowej bohaterki serialu, warto patrzeć na I tak po prostu trochę jak na osobny twór, do pewnego stopnia niezależny od Seksu w wielkim mieście, co twórcy czynią już samym wyborem tytułu nowego serialu o przygodach starszych już nowojorczanek.
No właśnie – starszych. Carrie, Charlotte i Miranda są już grubo po pięćdziesiątce, ale wszystkie są zadowolone z tego, jak potoczyło się ich życie. Carrie (Sarah Jessica Parker) jest szczęśliwa w małżeństwie z Bigiem (Chris Noth), miłością jej życia, za którą biegała przez sześć sezonów Seksu w wielkim mieście. Miranda (Cynthia Nixon), wciąż ze Steve’em (David Eigenberg), podjęła studia dokształcające z zakresu praw człowieka, a na co dzień zmaga się z wybrykami dojrzewającego, nastoletniego syna Brady’ego (Niall Cunningham). Charlotte (Kristin Davis) ma idealne życie rodzinne, o jakim zawsze marzyła – udane małżeństwo z Harrym (Evan Handler) i dwie ukochane córki, osiągającą sukcesy w grze na pianinie Lily (Cathy Ang) i młodszą, buntowniczą Rose (Alexa Swinton).
Carrie, Charlotte i Miranda wciąż trzymają się blisko i regularnie się spotykają – kiedyś rozmawiały o nowo poznanych facetach i seksualnych podbojach, teraz raczej o życiu własnych dzieci czy bieżących sprawach. Są białe, bogate, uprzywilejowane, świetnie ubrane i, oględnie mówiąc, niedzisiejsze. Charlotte wciąż nie może uwierzyć, że Miranda nie chce zafarbować swoich siwych włosów (przecież to nie wypada), a swoim córkom wciska identyczne sukienki Oscara de la Renty. Królowa seksu lat 90. i początku XXI wieku, Carrie, bierze udział w odważnym podkaście prowadzonym przez osobę niebinarną – Che Diaz (Sara Ramírez) – jednak nie potrafi się przełamać, aby porozmawiać o odważniejszych tematach, takich jak masturbacja. Z kolei otwarta na różnorodność Miranda popełnia gafę za gafą na zajęciach u czarnoskórej profesorki. I bardzo dobrze!
Nie rozumiem zarzutu stawianego serialowi przez wielu recenzentów, że jego bohaterki nie nadążają za zmieniającym się światem. Tak, nie nadążają, podobnie jak wielu ich pięćdziesięcioletnich rówieśników, i nie ma w tym nic dziwnego – tak było i tak będzie. Carrie, Charlotte i Miranda od zawsze żyły w swoich bajecznych bańkach pełnych luksusowych butów, zamknięte w pięknych apartamentach w centrum Nowego Jorku, bogate i niezależne na tyle, aby nie musieć nigdy zmagać się z problemami przeciętnych śmiertelników. Takie były zawsze i nie ma powodu, aby nagle były inne, bo Seks w wielkim mieście to jednak zawsze była swego rodzaju serialowa bajka. Ciekawa jednak jestem, jak twórcy serialu dalej poprowadzą te wątki, w których bohaterki próbują adaptować się do dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.
To tyle z plusów (do których zaliczyć należy także wspaniałe modowe kreacje). Nie brakuje niestety w serialu momentów pełnych żenady, takich jak słodkopierdząca familijna scenka w domu Charlotte czy absolutnie cringe’owe spotkanie Mirandy i Che Diaz. A szkoda, bo serial zawsze słynął z błyskotliwych, ironicznych scen i ciętych, doskonałych dialogów i one-linerów. Dwa pierwsze odcinki I tak po prostu nie powalają, chociaż nie burzą jeszcze całkowicie mojej nadziei na fajną kontynuację kultowego serialu.