HYPERSPACE / GREMLOIDS. Gwiezdne wojny według Monty Pythona
Parodia Gwiezdnych wojen? Prawdopodobnie każdy wspomni Kosmiczne jaja Mela Brooksa, ale to nie jedyny film, w którym Darth Vader przemienił się w komiczną postać wyposażoną w dziwaczny hełm. Poznajcie Lorda Bucketheada, bezlitosnego przywódcę imperium z kubłem na głowie.
Do świata Gremloids (znanego także jako Hyperspace) dostajemy się w podobny sposób, w jaki dostaliśmy się do Nowej nadziei. Wkraczamy w sam środek akcji, do epizodu czwartego, a o wcześniejszych wydarzeniach donoszą napisy wyświetlone pod kątem utrudniającym ich odczytanie. Nie ma to jednak znaczenia, bo historia jest bardzo prosta – złe imperium włada całą galaktyką i robi wszystko, by zgładzić ruch oporu. Ten z kolei, z księżniczką Seriną na czele, wszedł w posiadanie tajnych planów, które mogą zmienić bieg historii… Czyli krótko pisząc, dokładnie ten sam wstęp, co w filmie George’a Lucasa z 1977 roku, ale rozwinięcie już zupełnie inne.
Tuż po kilku sekundach w kosmosie zostajemy przeniesieni w bardzo przyziemne realia, gdzie dwóch wąsatych, odzianych w charakterystyczne kamizelki z milion kieszeni rybaków łowi ryby na dynamit i popija piwo (jak sami twierdzą, “ze dwa, do trzydziestu trzech”). Nie, to nie jest Polska. Okazuje się natomiast, że swojskie realia będą tłem dla walki o losy wszechświata, co jest zrozumiałe, przecież to film niskobudżetowy, więc łatwiej sprowadzić kosmitów na Ziemię, niż stworzyć plener imitujący fikcyjną planetę. Łatwiej też urządzić pościg w odrzutowych wózkach sklepowych (sic!) niż w wymyślnych myśliwcach. Lord Buckethead i jego słudzy (przypominający bardziej Ewoki niż szturmowców) stają więc naprzeciw zwykłych ludzi, których postrzegają jako liderów planety, a wszystko podszyte humorem w ekstremalnie “suchym” wydaniu.
Todd Durham – reżyser i scenarzysta Hyperspace / Gremloids – pochodzi z Nowego Jorku, ale jego korzenie muszą być brytyjskie, ponieważ w niemal każdej scenie emanuje od niego montypythonowska aura. Jest to jednak dość nieporadna imitacja, a odzywki pokroju: “Stary, czemu nie rozbijesz sobie jajka na łbie?” śmieszą wyłącznie tym, że wbrew intencjom są absolutnie nieśmieszne. To zresztą decyduje o wielkości “złego” filmu – nie może być nim w pierwotnym zamierzeniu. Sam Buckethead przypomina natomiast bardziej Czarnego Rycerza ze Świętego Graala niż Darth Vadera.
Dziwaczny pomysł Durhama przeszedł tradycyjną dla kultowych filmów drogę – najpierw niemalże nikt go nie zauważył, a ci, którzy postanowili o nim napisać, nie szczędzili słów krytyki, później pojawili się natomiast zagorzali fani oraz projekcje podczas specjalnych pokazów dla wielbicieli kina klasy Z. Durhamowi nie przyniosło to dużego sukcesu, przez lata dorabiał przy przeróżnych projektach, aż wreszcie los się do niego uśmiechnął – jego pomysł na Hotel Transylwania przemienił się w rękach Genndy’ego Tartakovsky’ego (twórcy między innymi Laboratorium Dextera, Samuraja Jacka czy Dwóch głupich psów) w kasową animację dla dzieci.
Mimo wszystko Brytyjczycy docenili Hyperspace / Gremloids i powołali partię polityczną o takiej samej nazwie, na czele której stoi sam Lord Buckethead. To nie żart, przywódca imperium trzykrotnie próbował dostać się do parlamentu – w 1987 roku (trzy lata po premierze filmu) zdobył… sto trzydzieści jeden głosów w walce przeciwko Margaret Thatcher, w 1992 roku wynik spadł do sto siedmiu głosów, a w tym roku wzrósł do dwustu czterdziestu dziewięciu, co było zasługą powszechnego sprzeciwu młodzieży wobec polityki konserwatywnej Theresy May. Mało tego, Lord Buckethead wystąpił także na festiwalu Glastonbury, zapowiadając koncert duetu Sleaford Mods i chociaż nigdy nie doczekał się filmowej kontynuacji, jest dzisiaj bardziej rozpoznawalną postacią niż kiedykolwiek wcześniej, a na autorskim kanale w serwisie YouTube możecie dowiedzieć się, co sądzi o Brexicie, łowiectwie czy nacjonalizmie.
Hyperspace / Gremloids to jeden z tych filmów, którym w zależności od perspektywy można wystawić i “jedynkę”, i “dziesiątkę”. Jednych zanudzi, inni będą wybuchać śmiechem co kilka minut, ja – rzecz jasna – zaliczam się do drugiej kategorii i bez wahania stawiam wysoką ocenę (zwłaszcza za zakończenie). Jeżeli lubicie absurd, pastisz, kicz i tandetę z nienachalnymi nawiązaniami do popkultury, lepiej nie mogliście trafić.
korekta: Kornelia Farynowska