HOTEL
Nieprzystosowanie społeczne, i w związku z tym odstawanie jednostki od otoczenia, jest dla Lisy Langseth głównym tematem. W swoim poprzednim filmie – pełnometrażowym, udanym debiucie (Till det som är vackert AKA Pure, dotychczas brak polskiego tytułu) – zgłębiała problem wpływu otoczenia na jednostkę. Alicia Vikander wcieliła się wtedy w postać zagubionej dziewczyny “po przejściach”.
W swoim najnowszym filmie Langseth ponownie nadaje głównej bohaterce wygląd drobnej Szwedki. Tym razem jednak panna Vikander wciela się w rolę młodej matki, Eriki, pewnej siebie kobiety, która ma swój plan na życie. Kochający chłopak oraz wpisany w harmonogram termin porodu napędzają jej życie, które wypełnione jest przygotowaniami i świętowaniem nadchodzących narodzin dziecka.
Skrupulatny projekt burzy przedwczesny poród, którego komplikacje powodują niedotlenienie mózgu niemowlęcia. Na skutek brutalnego zaburzenia wypracowanej harmonii Erika wpada w głęboką depresję poporodową. Odsuwa się od nieakceptowalnej rzeczywistości, nie chce zbliżyć się do noworodka, a brak porozumienia z chłopakiem pogłębia jej izolację. Nie mając pomysłu na poprawę sytuacji, decyduje się na udział w grupowej terapii dla osób po traumatycznych przejściach, gdzie spotyka niedużą, lecz zróżnicowaną ekipę: chorobliwie nieśmiała Ann-Sofi (Mira Eklund), zaniedbana i samotna Pernilla (Anna Bjelkerud), tajemniczy Peter (Henrik Norlén) oraz miłośnik tortur, starożytnych Majów oraz własnej matki – Rickard (świetny David Dencik). Początkowo milcząca, pasywna podczas spotkań Erika w pewnym momencie – zachęcona wywodem innego członka grupy – dzieli się swoim pragnieniem bycia kimś innym, choć przez chwilę. Dzieli się wspomnieniem o książce, w której autorka opisywała swój stan jako hotel, pełen pomieszczeń z różnymi emocjami. Gdy budziła się w jednym i jej nie odpowiadał, przenosiła się do innego. Idea ta staje się punktem wyjścia dla specyficznej autoterapii, w której udział weźmie cała grupa.
Film Lisy Langseth stanowi dość przystępne studium traumy i terapii. Prosta fabuła pozwala całkowicie skupić się na stanie bohaterki oraz procesie, przez jaki przechodzi. Praca kamery (Simon Pramsten) “skraca dystans” między widzem a postacią, służą temu: intymne zbliżenia, ruchliwość kamery zależnie od nastroju bohaterki, ilustracja pozornie nieistotnych czynności. W budowaniu nastroju mają również udział surowe wnętrza charakteryzujące się zimną tonacją i typowym minimalizmem. Z kolei oprawa muzyczna dopełnia całość obrazu zaledwie nieźle – spełnia swoją funkcję, lecz wybrzmiewa w pełni dopiero w chwili wyjścia z kina. Nie jest to film pozbawiony humoru, ale wynika on tylko z niektórych sytuacji. Jest to dyskretny rodzaj żartu, który rozładowuje napięcie, lecz nie umniejsza powagi tematu. Na pochwałę zasługuje aktorstwo Alicii Vikander grającej Erikę. Mimo nierównych kreacji aktorskich Vikander rozwija skrzydła, a swoje zdolności aktorskie udowodniła choćby dwiema głównymi rolami u Langseth. Niepozorna, drobniutka Szwedka potrafi bardzo płynnie przejść z rozpaczy w szalejący gniew, wiarygodny smutek czy błogą radość.
Szwedzkie kino w dalszym ciągu utwierdza swoją wyraźną obecność w świecie kina, z każdym rokiem pozostawiając coraz więcej rzetelnych, dobrych pozycji filmowych, często oryginalnych. Sam Hotel nie jest tak dobry jak debiutancki film Lisy Langseth, jednak wart jest polecenia, nie tylko z powodu roli Vikander.