HOLMES AND WATSON. Idiota czy geniusz?
W swoim życiu widziałam wiele adaptacji klasycznych opowieści o Sherlocku Holmesie oraz wariacji na ten temat, takich jak serial Sherlock od BBC czy Miss Sherlock od HBO. Z ich poziomem bywało różnie – w przypadku Holmes and Watson muszę szczerze powiedzieć, że twórcom udało się osiągnąć prawdziwe dno. Ten film to nie tylko podeptanie godności największego detektywa na świecie. To przede wszystkim ciąg nieśmiesznych, żenujących żartów, spośród których udały się tylko pojedyncze. W dodatku twórcy kompletnie zmarnowali potencjał prawdziwych gwiazd, które w jakiś zaskakujący sposób udało im się namówić do udziału w tym niewypale, co tylko dodatkowo wzmogło moją wściekłość na ten film. A nie doszliśmy nawet do sekcji śpiewanej (sic!). Ale po kolei.
Napisać, że ten film jest zły, to zdecydowanie za mało. Jest tak okropny i obraźliwy, że momentami zastanawiałam się, jak pokaźne czeki otrzymali członkowie obsady, że chciało im się nie tylko każdego dnia wracać na plan filmowy, ale też wypowiadać ten stek bzdur zapisany w scenariuszu. Najlepiej w tym wszystkim wypada chyba Billy Zane, który jak zawsze jest niesamowity, a związany z nim żart na temat Titanica to (co jest rzadkością) czyste złoto. Poza tym jednak twórcy mają na koncie zmarnowanie takich wielkich talentów jak Ralph Fiennes czy Rebecca Hall, co jest rzeczą wręcz niedopuszczalną.
Problemem filmu jest przede wszystkim to, że twórcy zupełnie nie wiedzieli, w którym kierunku chcą z nim podążać, marnując potencjał na interesującą komedię. Czy ma to być satyra na Sherlocka Holmesa geniusza, czy wyłącznie slapstick oparty na założeniu, że detektyw to tak naprawdę idiota? Jak zostało wspomniane we wstępie, scenarzysta i reżyser w jednej osobie w kilku momentach pokazał swój talent komediowy i faktycznie ze trzy, cztery razy uśmiechnęłam się w trakcie seansu. Niemniej jednak te pojedyncze dobre żarty kompletnie toną w stercie niedorzeczności, we wtórności i w nudzie. I nie wiem, komu bardziej współczułam: sobie, że muszę to oglądać, czy scenarzyście, który myślał, iż jest śmieszny.
Podobne wpisy
Analizując inne komediowe produkcje o detektywie z Baker Street, można zauważyć, że wszystkie są w jakimś stopniu udane. Nie wiem więc, jakim cudem reżyserowi-scenarzyście filmu Holmes and Watson udało się całkowicie położyć temat, który wydawał się wręcz samograjem. Twórcy wzięli bowiem najbardziej ikoniczne elementy z historii o Sherlocku i stworzyli historię wywróconą całkowicie do góry nogami. Założyli zapewne, że duet Ferrell i Reilly jest w stanie wspiąć się na wyżyny swoich komediowych umiejętności, dzięki czemu całość, nawet bez w miarę przyzwoitego scenariusza, będzie śmieszna. Nic bardziej mylnego. Ich postacie są tak karykaturalne, że nie ma w nich autentycznie nic, co mogłoby bawić. I mówię to całkowicie poważnie, bez żadnych dodatkowych złośliwości. Warto zestawić sobie stosunkowo obiecujący początek filmu, gdzie żaden z nich nie występuje, ze scenami, w których pojawiają się obaj panowie. Rozbieżność jest wręcz niesamowita.
A wspomniana scena, która jest flashbackiem, to najlepsze, co temu filmowi mogło się przytrafić. Dowiadujemy się bowiem, w jaki sposób Sherlock Holmes stał się genialnym detektywem. Niezwykle interesujący wydaje się koncept polegający na tym, że osoby znęcające się nad Sherlockiem w szkole niejako przyczyniły się do tego, kim został on w przyszłości. Z podobnym założeniem mamy do czynienia chociażby w serialu Sherlock – Jim Moriarty dokonuje tu swojego pierwszego morderstwa, a ofiarą jest jego kolega, który się z niego nabijał. Tak naprawdę zdefiniowało to sherlockowego arcyłotra na kolejne lata. Pomimo tego fabułę Holmes and Watson można streścić w jednym zdaniu. Okazuje się, że w ciągu czterech dni przeprowadzony zostanie zamach na królową, a Holmes podejmuje się rozwiązania związanej z nim zagadki. Reszta to zbiór mało śmiesznych gagów i nawiązań do innych sherlockowych filmów. Całość jest jednym wielkim bełkotem, który rozśmieszy wyłącznie najbardziej zapalonych fanów humoru Willa Ferrella.
Filmowi nie pomagają także liczne nawiązania do współczesności. Nie wiem, dlaczego twórcy uwzięli się, by to był ciągle powracający motyw, ale w pewnym momencie przestaje to być śmieszne, a staje się wręcz ekstremalnie żenujące. Szczególnie że nabijanie się z robienia tak zwanego dzióbka czy wysyłanie SMS-ów po pijaku jest tak przebrzmiałe, że wątpię, by ktokolwiek był w ogóle tym zainteresowany. Całości nie ratuje też współczesny soundtrack, który jest tak bardzo nie na miejscu, że naprawdę nie wiem, co w ten sposób chciano osiągnąć. Efekt jest bowiem bez wątpienia konfundujący dla widza.
Część was zastanowi się być może, czy naprawdę mamy do czynienia z aż tak złym produktem. Otóż niestety tak. Jestem jednak dalej przekonana o tym, że w rękach znacznie bardziej sprawnego scenarzysty film byłby ciekawą wariacją na temat relacji pomiędzy Holmesem a Watsonem, przy jednoczesnym uniknięciu żartów poniżej jakiegokolwiek poziomu. Myślę też, że znacznie lepiej można by wykorzystać fantastyczną obsadę, która została zatrudniona do tej produkcji. Niestety jedyne, co otrzymujemy, to płacz i zgrzytanie zębów widza, wśród których marnym pocieszeniem jest kilka celnych dowcipów.