HIGIENA SPOŁECZNA. Film o ludziach stojących w trawie
Nie ukrywam, że mam pewnego rodzaju słabość do kina Denisa Côtégo. Może nie wszystkie trzy obejrzane przeze mnie filmy oceniłem równie wysoko, niemniej jednak jego twórczość nadal nosi w sobie pierwiastek anarchistycznej wolności. Kanadyjczyk potrafi w zaskakujący sposób brać elementy kina gatunkowego, a później wywracać je na drugą stronę, by to wszystko zakończyć jakąś zaskakującą puentą. Tyczy się to przede wszystkim Antologii duchów miasta, gdzie skutecznie pożenił dramat rodzinny z kinem grozy, by wyrazić niewyrażalne – traumę po utracie ukochanej osoby. Côté wydrążył tunel do samego jądra ludzkiego smutku i przygnębienia wywołanego śmiercią i poczuciem skończoności.
Niestety, Higiena społeczna, najnowszy film Kanadyjczyka, nie został zrealizowany na poważnie. Nie ma tu również mowy o próbie dyskusji z jakimikolwiek konwencjami. Ot, reżyser znalazł się w trudnym położeniu, wszak utrudniono mu, jak kilku miliardom ludzi na całym świecie, kręcenie kolejnych tytułów z powodu rozszerzającej się pandemii koronawirusa, toteż postawił na radykalny minimalizm. Razem z całą ekipą wyjechał do lasu, postawił kamerę, przed nią ustawił najczęściej po dwie osoby stojące około dwa metry od siebie, a następnie kazał im ze sobą rozmawiać. Tak wygląda trwający 75 minut eksperyment Côtégo.
Antonin (Maxim Gaudette) trochę zbłądził w swoim życiu, wszak ostatnimi czasy jego zajęciem jest spanie w cudzym samochodzie i kradzież różnych rzeczy. Ma żonę Eglantine (Evelyne Rompré), z którą nie potrafi się dogadać. Ich małżeństwo nie składa się z dwóch elementów – mężczyzna ma kochankę Cassiopéę (Eve Duranceau), z którą nie potrafi skonsumować związku, ale także Eglantine ma kochanka, z którym nie wiąże jednak poważniejszych planów na przyszłość. W tej układance znajduje się jeszcze siostra Antonina, Solveig (Larissa Corriveau), dosyć oschle traktująca swojego brata.
Côté zestawia bohaterów w różnych konstelacjach. Stoją oni w krzakach, czasami wśród bujnych traw, i prowadzą ze sobą kilkunastominutowe dialogi na wszelkie możliwe tematy. Wymieniają się obserwacjami dotyczącymi łączących ich więzów, mówią o związkach miłosnych, nastawieniu do życia, kwestiach zawodowych, raz nawet Antonin broni się przed urzędniczką ścigającą go za niezapłacone podatki. Jednym słowem, Kanadyjczyk stworzył film, w którym trwa nieprzerwana rozmowa. Nie ma scenografii, kostiumy są jak gdyby z innej epoki, nie ma przede wszystkim nici dramaturgicznej, za którą mogłaby podążać świadomość odbiorców. Postacie stoją na łonie natury, nie zagłuszają ich odgłosy cywilizacji. Istnieją „w stanie czystym”, to znaczy mogą powiedzieć dosłownie wszystko, co leży im na duszy. Nie robią jednak nic konstruktywnego, jedynie topią się we własnych trudnych emocjach. A przynajmniej tak się wydaje, bo te dialogi przypominają bardziej pierwsze próby przed premierą spektaklu teatralnego aniżeli film.
Trzeba było coś robić w trakcie pandemicznej pracy, ale czy od razu Côté musiał się zabrać za zrobienie tego rodzaju produkcji? Trudno traktować Higienę społeczną poważnie, zresztą chyba również sam Kanadyjczyk potraktował ten film jako swego rodzaju żart. Trochę w obranej przez niego strategii pobrzmiewa echo prac Alberta Serry. Obu artystów łączy tak samo luźne podejście do koncepcji czasu w kinie oraz do radykalnego żartowania sobie z ludzi oczekujących po sztuce li tylko doznań wyższego sortu.
Może trochę jestem takim widzem, choć perwersyjnie przepadam za kinem Serry, niemniej jednak są pewne granice, których przekraczać się nie powinno. To jednak uczynił Denis Côté w swojej Higienie społecznej. Obserwowanie przez 75 minut, jak ludzie ze sobą rozmawiają na różne tematy, naprawdę nie wnosi absolutnie nic interesującego. Ot, taka zabawa, o której pamięć bardzo szybko i bezpowrotnie minie. Wydaje się, że jedynym plusem tego filmu jest piosenka zespołu Lebanon Hanover, której można wysłuchać w trakcie napisów końcowych. Dzięki filmowi Kanadyjczyka można poznać ciekawy zespół i bardziej szczegółowo zapoznać się z jego dyskografią.
Kto lubi filmowe eksperymenty, a przede wszystkim odznacza się sporą dozą cierpliwości, może zapoznać się z Higieną społeczną w reżyserii Denisa Côtégo. Kto jednak ceni swój czas, namacalnie czuje upływające kolejne godziny swojego życia, temu/tej szczerze polecam spacer po ładnym lesie, spotkanie i rozmowę z dawno niewidzianym przyjacielem, ewentualnie sen, może nawet w trakcie seansu Higieny społecznej. O tego rodzaju higienę ciała warto bowiem zadbać w pierwszej kolejności.