search
REKLAMA
Nowości kinowe

HIGH-RISE. NAKRĘCANY DOM

Jan Dąbrowski

17 kwietnia 2016

REKLAMA

W jednej z pierwszych scen High-Rise główny bohater, doktor Robert Laing (Tom Hiddleston), rozpoczyna sekcję leżącej na stole przed nim ludzkiej głowy. Wprawnymi ruchami zdejmuje z niej skórę, która z mlaszczącym odgłosem oddziela się od czaszki, ukazując osobom obecnym na sali to, co jest pod spodem. W tym krótkim fragmencie zawiera się symboliczny przekaz całego filmu: po opadnięciu fasady pozorów na pierwszy plan wychodzi cała surowość i ohyda ludzkiej natury. I choć film Bena Wheatleya pełen jest symboli, nie służą one konstruowaniu przypowieści. Zamiast tego reżyser próbuje łączyć kino retro z futuryzmem, oferując widzowi rozkręcającą się karuzelę przemocy, seksu i patologii w duchu Davida Cronenberga i Stanleya Kubricka. Z jakim skutkiem?

Wspomniany doktor Laing wprowadza się do luksusowego wieżowca, by rozpocząć życie na nowo. Sprawia wrażenie uporządkowanego i schludnego, jak jego nienagannie skrojony garnitur. Dostęp do wszelkich wygód – sklepu, siłowni, basenu – sprawia, że (poza chodzeniem do pracy) właściwie nie musi opuszczać swojego nowego lokum. A to z kolei daje o sobie znać przez licznych sąsiadów prowadzących dość imprezowy styl życia. Między jednym bankietem a drugim bohater poznaje Richarda Wildera (Luke Evans), producenta filmowego w typie samca alfa, a także Charlotte Melville (Sienna Miller), bywałą w towarzystwie atrakcyjną samotną matkę. Odkrywa też coraz więcej drobiazgów na temat wieżowca – zapchane zsypy na śmieci oraz niewyjaśnione awarie prądu. Te natomiast niepokoją architekta budynku, Anthony’ego Royala (Jeremy Irons), który zamieszkuje jego najwyższe piętro.

HIGH RISE Press Handout PR Images Film still Charlotte Melville (Sienna Miller)

A to, na którym poziomie się mieszka, jest bardzo ważne. Im niżej, tym mniej luksusowo i przyjemnie, a o mieszkańcach dolnych pięter w filmie się tylko wspomina, najczęściej z pogardą. Poza pracą bohaterowie oddają się coraz bardziej rozbuchanym imprezom, granice zaczynają się zacierać, a wszystko rozpada się i zlewa w chaotyczny ciąg przemocy oraz seksu. Początkowo czytelna i zrozumiała fabuła staje się sugestywnym kolażem destrukcji i upodlenia. Kiedy pozory znikają, z bohaterów wychodzą najgorsze instynkty i postępujące zezwierzęcenie. Co ciekawe, nasilające się awarie budynku i dysfunkcyjność jego mieszkańców dość spójnie składają się w jeden biomechaniczny organizm. Wspomina o tym nawet architekt, Royal. Czuć w tym niezdrowe fascynacje wczesną twórczością Davida Cronenberga, który kiedyś zrealizował umiejscowione w odosobnionym budynku Dreszcze. W jednej scenie Richard Wilder nagrywa w kółko na magnetofon swój głos wymawiający jego imię i nazwisko, które za każdym razem brzmi coraz mniej wyraźnie, aż przechodzi w niezrozumiały bełkot – nienachalnie wpleciona w film symboliczna scena zatracania człowieczeństwa.

Sporo też jest stylistyki odwołującej się do Mechanicznej pomarańczy. Oba filmy łączy osadzenie akcji w alternatywnych latach 70., a także dosadne sceny przemocy, często zestawione z pogodną, instrumentalną muzyką. Obecnego u Kubricka Beethovena zastępuje tu Clint Mansell, który zasłynął komponowaniem dla Darrena Aronofsky’ego (wystarczy wspomnieć Requiem dla snu). Ścieżka dźwiękowa do High-Rise jest znakomitym albumem, gdzie smyczki i sekcja dęta potrafią oddać drapieżność scen akcji, a flety i dzwonki wprowadzić spokój i harmonię, kiedy trzeba. Melodyjne motywy przewodnie w utworach zapadają w pamięć na długo po wyjściu z kina. Oby tak wysoki poziom został doceniony.

High-Rise to najpiękniej nakręcone studium ludzkiego upadku od lat. Wszystkie elementy składowe zadziałały doskonale. Montaż i praca kamery, a także kostiumy i scenografia cieszą oko, lecz nie dominują filmu. Największe znaczenie ma treść i to, jakie emocje budzi u widza. Pod tym względem jest on dziełem bardzo rzadkim, wręcz unikatowym. W zalewie wtórności, banału i żenady niektórzy widzowie mogą się zrazić do High-Rise i jego klaustrofobicznego, niezdrowego klimatu. Warto dać mu szansę. Przecież do kina idzie się po to, by przeżywać.

korekta: Kornelia Farynowska

Dresses-xlarge

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA