Gunman: odkupienie
Przyznam, że jakaś część mnie czerpała masochistyczną wręcz przyjemność podczas seansu filmu Gunman: odkupienie. Dzieło Pierre’a Morela, twórcy pierwszej części Uprowadzonej, nie należy jednak do kategorii filmów tak złych, że aż dobrych, aby mogli się nim zachwycać fani kina klasy B oraz celuloidowych dziwadeł. Jest fascynującym przypadkiem obrazu złożonego z elementów nieprzystających do siebie, które najpierw zaskakują, a później już tylko śmieszą. W scenariuszu aż się roi od idiotyzmów, choć na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje, aby Gunman był czymś innym, niż starają się nam wmówić zwiastuny, czyli dynamicznym filmem akcji.
Jim Terrier (Sean Penn) to wysokiej klasy specjalista od czarnej roboty, pracujący dla firmy ochroniarskiej, któremu przypada „zaszczyt” zabicia ministra gospodarki Demokratycznej Republiki Konga. Zamach ma swoje konsekwencji, zarówno polityczne, jak i osobiste. Te pierwsze – pogłębiające się walki między rządem a rebeliantami, ofiary wśród ludności cywilne – pozbawiają głównego bohatera chęci zabijania. Te drugie natomiast sprawiają, że Jim musi opuścić swoją dziewczynę, Annie (Jasmine Trinia), którą zostawia pod opieką kolegi z pracy, Felixa (Javier Bardem). Osiem lat później Terrier woli budować studnie w Afryce niż strzelać z karabinu, choć będzie musiał wrócić do starych nawyków, gdy stanie się celem bliżej nieznanych napastników. Wiedziony przeczuciem, że może mieć to związek z feralnym zamachem wraca do Europy, do dawnych znajomych, którzy dorobili się wygodnych posad i eleganckich garniturów. Jim o garnitury nie dba (od czasu do czasu jakiś ukradnie), co już go sytuuje w opozycji do całej reszty, bez znaczenia, dobrych czy złych. W międzyczasie dowiaduje się, że jest poważnie chory i wszelkie silniejsze wrażenia mogą przyczynić się do pogorszenia jego stanu. A jakby tego było mało, Annie jest teraz żoną Felixa. Pewnie nieraz przez głowę przemknie bohaterowi myśl, że trzeba było zostać w Afryce.
Ten miks kina politycznie zaangażowanego, filmu akcji i melodramatu do lekkostrawnych nie należy. Duża w tym wina reżysera, który najchętniej wolałby nakręcić klasycznego akcyjniaka, lecz tekst zmusza go do lawirowania między historią miłosną i sensacyjną. Z początku wszystko ładnie się zazębia – to Felix wyznacza Jima jako zamachowca, który po oddaniu strzału musi uciekać z kraju, tym samym zostawiając za sobą dziewczynę. Potem jest gorzej, bo nasz bohater niby przy okazji chce sprawdzić, co u niej słychać, choć długo nie trwa, nim oboje znowu wpadną sobie w ramiona. Zaś Felix robi wszystko, aby do tego doszło, łącznie z upijaniem się i wysyłaniem swojej żony do jej byłego chłopaka późno w nocy. Podbudowane jest to pysznymi dialogami, gdy Annie tłumaczy, dlaczego jest żoną Felixa, zaś Terrier przyznaje się do grzechów przeszłości. Są to kwestie tak złe i oklepane, że wyczulony na takie cudactwa widz znajdzie się w raju. Jest tego więcej – bohater grany przez Idrisa Elbę babra się w metaforze budowy domku na drzewie, zachęcając Penna do współpracy. Przy budowie oczywiście. Niepojęte to kino.
Gunmana przestałem rozumieć, gdy grany przez Penna bohater jeszcze przed zamachem zaczął wszystko kręcić swoją małą kamerką, bez jakichkolwiek oporów, ani protestów ze strony współpracowników. Jego tłumaczenie, że wciąż zapomina i dlatego musi filmować, jest tak kuriozalne, że gdy w dalszej części filmu nagrania te stają się potężnym orężem w walce z przeciwnikiem, ręce człowiekowi opadają. Co ciekawe, Terrier przez cały film nie ma problemów z pamięcią. Fakt, ma bóle głowy, zdarza mu się wymiotować bądź zasłabnąć w kluczowym momencie, lecz pozostaje świadomy tego, kim jest i co zrobił. Chyba, że zapomniał tego, że zapomina – wtedy to ma sens.
Morel jest zatem bezradny wobec tekstu, który go pokonał już na starcie. Inscenizuje sceny akcji tak dobrze, jak potrafi, choć z taką fabułą trudno wykrzesać większe emocje. Pod tym względem jedynie finał może się pochwalić jakimś tam napięciem i dramaturgią, choć w momencie, gdy zobaczyłem byka puszczonego samopas wiedziałem, że ktoś zadynda na jego rogach. Gunman tak bardzo chce być brany serio, że nawet niedorzeczne pomysły traktuje ze śmiertelną powagą. Dlatego trudno przejmować się problemami trzeciego świata, tytułowym odkupieniem głównego bohatera czy nawet wątkiem romansowym – są one podane w sposób abstrakcyjny, przesadzony, w konsekwencji nieudolny. Jedni będą się na seansie irytować, inni nudzić, zaś jeszcze inni śmiać. Przyznam, że tak wysoka ocena dla filmu spowodowana jest tym, że nie przysypiałem na nim, a początkowe rozczarowanie szybko zamieniło się w niezdrową ciekawość, czym nas jeszcze zaskoczą twórcy.
Na koniec warto podkreślić rolę Seana Penna w całym projekcie. Nie tylko zagrał główną rolę, ale również film wyprodukował i napisał. Jako współautor scenariusza jest zatem głównym winowajcą przedsięwzięcia, które za kilka/kilkanaście lat może jednak mieć swoich zagorzałych fanów. Jego Terrier pręży muskuły (a ma się czym pochwalić), cierpi w imię miłości i w imię Afryki, wreszcie walczy z zastępami uzbrojonych po zęby przeciwników i własną chorobą. W angielskim pubie wszczyna burdę, zaś jednym potężnym ciosem pozbawia życia kobietę. Jakkolwiek złym filmem jest Gunman: odkupienie, trudno o większy dowód na to, że Penn ma poczucie humoru.
korekta: Kornelia Farynowska