GOŁĄBECZKI. Schematy po liftingu
Ten film początkowo miał wejść do kin 3 kwietnia, ale z powodu epidemii koronawirusa plany musiały ulec zmianie. Ostatecznie Gołąbeczki pojawiły się od razu na Netflixie. Choć nie możemy zaliczyć tej produkcji do oryginalnych publikacji platformy, dość dobrze wpisuje się ona w wypracowany przez Netflixa poziom – jest po prostu średnio, letnio, schematycznie.
Gdy półtora roku temu Issa Rae i Kumail Nanjiani wspólnie przedstawili oscarowe nominacje, nie był to żaden przypadek – oboje byli wtedy w trakcie kręcenia nowego filmu w reżyserii Michaela Showaltera, autora świetnego I tak cię kocham. O ile tamten tytuł należy do ścisłego grona najlepszych komedii romantycznych ostatnich lat, o tyle o Gołąbeczkach można powiedzieć, że to co najwyżej materiał na miły seans w nudny wieczór. Zabrakło tutaj tej szczerości, luzu, ciekawych dialogów. Zamiast wywoływać nieustanne rozbawienie, postawiono na rzadkie, jednorazowe wybuchy śmiechu, w dodatku z takim sobie skutkiem.
Rzecz opowiada o Jibranie i Leilani, którzy po kilku latach związku postanawiają się rozstać. Trudna rozmowa w samochodzie zostaje nagle przerwana przez wtargnięcie na jezdnię rowerzysty. Mocno poturbowany chłopak nie chce pomocy, wsiada na rower i odjeżdża. W tym samym czasie do pary podbiega policjant, który wsiada za kierownicę, twierdząc, że właśnie trwa pościg za poszkodowanym. Zamiast jednak zatrzymać rowerzystę, ten po prostu w niego wjeżdża – nie raz i nie dwa… Główni bohaterowie, nie chcąc zostać posądzeni o morderstwo, uciekają w panice. Dopiero później stwierdzają, że był to bardzo zły pomysł. Postanawiają sami ustalić, kim była ofiara oraz jej kat, i tak oczyścić siebie z podejrzeń. Chyba nie trzeba dodawać, że rozwiązać zagadkę uda im się tylko wtedy, gdy znowu nauczą się siebie słuchać i darzyć zaufaniem.
Ten krótki opis wystarczy, by wiedzieć, że Gołąbeczki nie zaprezentują nam nic nowego. Przecież taką fabułę już na ekranie widzieliśmy – wystarczy wspomnieć choćby Nocną randkę z Tiną Fey i Steve’em Carrellem albo zeszłoroczny Zabójczy rejs z udziałem Jennifer Aniston i Adama Sandlera. Tam co prawda chodziło nie o pary, które dopiero się rozstały, a takie, które w swoich związkach się zasiedziały i zapomniały o pasji, ale koniec końców niewielka to różnica. Ten schemat naprawdę został już ograny. Podobieństw do Nocnej randki jest tyle, że Gołąbeczki można uznać wręcz za odświeżoną wersję tamtego filmu, skierowaną do nieco młodszego odbiorcy. Nowa komedia wygląda wręcz, jakby twórcy skorzystali z jakiegoś algorytmu – bohaterowie regularnie zaliczają obowiązkowe punkty kontrolne i zmierzają do z góry ustalonego, oczywistego finału.
Narzekam, narzekam i narzekam. A jednak seansu Gołąbeczków nie uznałbym za stracone półtorej godziny. Lifting, jakiemu poddano wspomniany wyżej schemat, dobrze pasuje do dzisiejszych czasów. Jest mowa o Instagramie, Uberze, hipsterach, scenarzyści żartują z poprawności politycznej czy ekologii. Nie jest to najśmieszniejszy film świata, ale w wielu momentach potrafi rozbawić. Co uważniejsi widzowie znajdą też w nim trochę przemyśleń na temat kondycji współczesnych związków.
Tym, co pozwala przyjemnie dotrwać do napisów końcowych, jest jednak przede wszystkich para głównych aktorów. Kumail Nanjiani (będący na planie w trakcie swojej spektakularnej fizycznej metamorfozy) oraz Issa Rae już dawno wypracowali sobie dobre pozycje na listach hollywoodzkich komików i tym filmem to potwierdzają. Oni czują te żarty, tę konwencję, a chemii między nimi nie można nic zarzucić. Jibrana i Leilani chce się oglądać, kibicuje się im, nie tylko jeśli chodzi o kryminalną łamigłówkę, ale też ich związek. Naprawdę szkoda, że ta dwójka nie trafiła na lepszy scenariusz – z takimi aktorami mogłoby bowiem wyjść coś wyjątkowego. A tak… Dostaliśmy kolejny film, jakich wiele. Trochę mało, choć z drugiej strony, w dobie pandemii, gdy większość z nas przesiaduje w domu i nie wie, co ze sobą zrobić, Gołąbeczki wystarczą na chwilę relaksu. Też dobrze.