search
REKLAMA
Recenzje

GŁĘBIA STRACHU. Denny horror science fiction

Szymon Skowroński

4 lutego 2020

REKLAMA

Nie ma chyba sensu rozpisywać się o fabule – wiadomo, że wobec tak napisanych postaci również ona jest pretekstowa. Podziemną stacją najpierw coś wstrząsa, więc jej załoga musi się ratować. Szybko okazuje się, że coś na nich poluje – a tym czymś jest jakaś tajemnicza, podwodna kreatura. Dramaturgia ucieczki z podwodnego piekła zostaje zredukowana do szeregu kilku zawiśnięć nad przepaścią. Pula bohaterów zmniejsza się co jakiś czas, dialogi brzmią jak pseudonaukowy bełkot, a nad racjonalnością i logiką decyzji nie warto się nawet zastanawiać. Nie można też oprzeć się wrażeniu, że materiału jest tu ledwo na 30-minutowego shorta, benchmark możliwości technicznych, a nie na pełnometrażowy, angażujący dramat.

Jak wiadomo, wszystko kręci się tu wokół potwora, więc kilka słów o nim. Jego obecność przejawia się stopniowo – najpierw o nim nie wiemy, potem pojawiają się pojedyncze ślady bytowania jakiejś dziwnej istoty. W przełomowej dla scenariusza scenie jeden z bohaterów łapie coś, co przypomina zarodek lub larwę – oczywiście żadne z podstawowych przepisów bhp nie zostają uwzględnione, a naukowcy dotykają gołymi paluchami istoty, która może być żrąca, trująca lub paraliżująca. Trochę później spotykamy podwodnego stwora w nieco bardziej rozwiniętej formie – przypomina on hybrydę kosmity i człowieka z czwartej części Obcego. Kilka bezpośrednich starć później na jaw wychodzi, że ten bliski koleżka potwora z Kształtu wody również nie jest najlepszą wersją siebie – okazuje się, że jedenaście kilometrów pod powierzchnią oceanu mieszka ktoś, kto wygląda jak Lovecraftowski Cthulhu, zachowuje się jak Lovecraftowski Cthulhu i w gruncie (nomen omen) rzeczy jest Lovecraftowskim Cthulhu. Wobec tego nie wiem, czy twórcy nie powinni spodziewać się jakiegoś pozwu albo przynajmniej publicznego linczu za bezczelny plagiat designu. Chociaż Lovecraft tylko opisał podwodnego potwora; nie wiem, kto jest właścicielem autorskich praw majątkowych do jego wizualizacji. W każdym razie Eubank i ekipa skorzystali z niej bez żadnej żenady.

Głębia strachu sięga dna w najistotniejszych filmowych aspektach i nawet nie próbuje rzucać kół ratunkowych. Z jednej strony mógłbym oskarżyć swoje oczekiwania i przyzwyczajenia, ale z drugiej… wcale nie były wygórowane. Jak się rzekło, na bezrybiu i rak ryba i jako fan horroru z mocnym akcentem science fiction pocieszam się każdym przedstawicielem gatunku. Tylko że Głębia strachu nie dała mi niczego, czym mógłbym się pocieszyć. Moglibyśmy razem zejść na najniższy (czy też najwyższy) poziom eksploatacji i fetyszyzacji podwodnej przemocy i wspólnie celebrować chociażby brutalne, fantazyjne mordy w konwencji gore. Ale i tutaj film zawodzi, oferując kilka pozbawionych efektowności implozji.

Zamiast atmosfery strachu dostałem wysokiego ciśnienia i wyszedłem z seansu podwójnie rozczarowany – po pierwsze, samym filmem, po drugie, jego twórcą, którego postanowiłem obserwować i poszedłem do kina między innymi dla niego. Mało który reżyser nowicjusz na dorobku może mieć świadomość, że kogoś do kina przyciąga jego nazwisko, a nie nazwisko aktora, i Eubankowi pewnie jest wszystko jedno – w końcu zrobił wysokobudżetowe widowisko, które obecnie jednak tonie w box offisie i szanse na zarobek są bliskie zeru. Może dobrym kursem byłby powrót do niskiego budżetu – tym razem ze scenariuszem z głębią nie tylko w tytule.

REKLAMA