search
REKLAMA
Recenzje

GEN V. „X-Men” dla dorosłych [RECENZJA premierowych odcinków]

Nastolatki i supermoce? To nie może się dobrze skończyć. A jednak! „Gen V” to przepyszna przystawka.

Michał Kaczoń

2 października 2023

REKLAMA

GEN V to spin-off serialu The Boys, opowiadający o szkole superbohaterów, z której wywodzi się większość postaci, znanych z głównego uniwersum. Nowy serial jest dobrze osadzony w ugruntowanym świecie, ale dodaje własnych przypraw do pysznie przyrządzonego, krwistego dania. Oceniam premierowe odcinki.

GEN V rozpoczyna się przejmującą sceną, w której poznajemy główną bohaterkę, gdy jest jeszcze młoda. Marie jest nastolatką, która właśnie dostała pierwszego okresu i zupełnie nie wie, co z tym zrobić. Sprawy nie ułatwia fakt, że krew menstruacyjna zaczyna nagle… lewitować wokół niej. Dziewczyna jest przerażona. Kiedy więc jej wystraszona matka, słysząc krzyki z łazienki, wyważa drzwi i wbiega do pomieszczenia, nikt nie spodziewa się, jak sytuacja się rozwinie. A rozwija się wyjątkowo dramatycznie, gdyż Marie, za pomocą lewitującej cieczy dosłownie… przebija ciało matki, sprawiając, że ta wykrwawia się na jej oczach. Chwilę potem podobny los spotyka jej ojca. Z życiem uchodzi jedynie młodsza siostra, która jednak z marszu nazywa Marie potworem i już nigdy nie chce jej więcej widzieć.

Opisuję scenę początkową w tak dużym detalu, gdyż ma ona wielkie znaczenie dla premierowych odcinków serialu, ustawiając ścieżkę bohaterki oraz styl nowej produkcji. Sceny otwierające Gen V są bowiem przejmujące, zaskakujące i w prosty sposób oddają emocje głównej bohaterki oraz brzemię poczucia winy, które będzie nosić w sobie. Pierwsze minuty nowego serialu nie są wprawdzie równie szokujące, co scena otwierająca The Boys, ale wyjątkowo sprawnie ustawiają ramy przedstawionej historii. Zszokowana reakcja jest zaś mniejsza wyłącznie dlatego, że główna seria postawiła poprzeczkę wyjątkowo wysoko, a podobnych zabiegów naoglądaliśmy się już w „głównym serialu” wielokrotnie.

„GEN V”: Szkoła Manipulacji

Główna oś fabuły rozpoczyna się jednak kilka lat później, gdy nastoletnia Marie (dobra Jaz Sinclair) dostaje list akceptacyjny z Godolkin University – szkoły wyższej dla superbohaterów. Hasło reklamowe placówki dumnie głosi, że jest to miejsce, w którym uczniowie mogą „odkryć pełnię swojego potencjału” i wykorzystać go jak najlepiej. Ale jak wiadomo – szumne hasła stanowią tylko piękną przykrywkę przed niecnymi interesami rozgrywanymi za zamkniętymi drzwiami oraz wyjątkowo paskudnym procederem, który ma miejsce na terenie kampusu. Scenariusz wyjątkowo sprawnie, choć prosto, buduje tajemnicę wokół przedstawicieli uczelni i ich skrytych poczynań, a historie poszczególnych bohaterów są angażujące.

Gen V posiada zresztą niezwykle ciekawy punkt wyjścia – uczniowie z nadprzyrodzonymi umiejętnościami, po wydarzeniach z The Boys i ujawnieniu światu prawdy o Compound V i tym, że to dorośli sami nafaszerowali swoje dzieci groźną substancją, doskonale wiedzą, że nie są „darem od losu”, a „sztucznie wyhodowanymi eksperymentami, wynikającymi z tego, że rodzice chcieli na nich zarobić”. Ten stan wiedzy znacząco zmienia postrzeganie świata przez bohaterów i pozwala też budować wyjątkowo ciekawe relacje rodzic–dziecko, czy jak w wypadku Marie: przyszywany rodzic–dziecko. Będąc uzbrojonym wiedzą z The Boys, że nikt nigdy nie ma dobrych intencji, świetnie ogląda się manipulacyjne zasadzki i zagrywki, które rodziciele szykują na swoje dzieci, oraz proces, w którym ci muszą dorosnąć do wyswobodzenia się spod negatywnego wpływu. Już w pierwszych odcinkach dostajemy serię scen, przy których zapala nam się czerwone światło i żałujemy bohaterów, by następnie cieszyć się, gdy przejrzą na oczy i zauważą, w jaki sposób zostali wykorzystani.

„GEN V”: „X-Men” dla dorosłych

W Gen V bardzo silnie czuć ducha pierwszych aktorskich X-Menów, seriali animowanych osadzonych w tym świecie (w szczególności X-Men: Evolution, osadzonego w szkole średniej), a także niedawnego, nie do końca udanego sequela Nowi mutanci. Podobieństwa są dość oczywiste: szkoła przeznaczona dla „specjalnie uzdolnionych” dzieciaków, które muszą poradzić sobie z nowymi umiejętnościami; więzienie, w którym trzymane są „groźniejsze osobniki”, czy nawet moce samych bohaterów. Oczywiście, jak to w uniwersum The Boys bywa, całość jest nieco bardziej niepoprawna, krwawa i nastawiona na „gruby humor”. Dość powiedzieć, że trup ściele się gęsto, przekleństwa są pełnoprawną częścią języka, a pierwszego penisa w dużym detalu zobaczycie już w pierwszym odcinku. Gen V podąża ścieżką The Boys i nie boi się pokazywać ludzkiego ciała w każdej formie – nawet tej poszatkowanej na strzępy. W nowym serialu jest mocno i dosadnie, ale też zastosowane zabiegi służą opowiadaniu historii i mają swoje fabularne uzasadnienie.

Dobrze poprowadzone są też postacie – każda z nich ma własne brzemię do udźwignięcia i problemy, z którymi musi się borykać, a sposób, w jaki zostają one przedstawione na ekranie, każe im kibicować w ich poczynaniach. Cieszy też różnorodność bohaterów i zróżnicowanie ich charakterów, tylko pozornie podążające za stereotypowymi archetypami. W szczególności świetnie ogląda się sceny z udziałem Jordan Li. To bohater(ka), grana przez dwójkę aktorów – Derek Luh i London Thor, której/którego moc to, poza nadmierną siłą, właśnie zmiana ciała z kobiety w mężczyznę i na odwrót. Moc Jordan(a) (wyjątkowo podoba mi się, że w angielskim to imię jest w pełni unisex) pozwala twórcom w nietuzinkowy i wyjątkowo współczesny sposób opowiedzieć o procesie tranzycji płciowej. Biorąc pod uwagę, że onegdaj mówiło się, że supermoce mogą być metaforą queerowości, fakt, że twórcy Gen V poszli o krok dalej, czyniąc z transpłciowości jedną z mocy bohatera, stanowi wyjątkowo ciekawy punkt wyjściowy dla różnorodnych rozważań na temat tożsamości. Bardzo cieszę się, że twórcy podjęli taki wątek w taki sposób. Jestem bardzo ciekawy, jak dalej potoczy się ta historia oraz relacja Jordan(a) z rodzicami.

Fajnie poprowadzony jest też wątek Emmy (dobra Lizzie Broadway) ­– dziewczyny, której moc zmniejszania swojego ciała, silnie powiązana jest z jedzeniem. „Robię się mała, gdy wymiotuję, i duża, gdy jem”, padnie z ekranu. „Zupełnie jak Alicja w Krainie Czarów” – usłyszymy w odpowiedzi. To kolejny ciekawy trop porównywania nadprzyrodzonych zjawisk do realnych życiowych problemów oraz nowa wariacja na temat znanego motywu: czy supermoce to dar, czy przekleństwo? Twórcy Gen V wykorzystują znane i w sporej mierze ograne motywy i z powodzeniem starają się ograć je w nowy, angażujący sposób.

„Gen V”: recenzja. Oceniamy spin-off „The Boys”

Gen V to dobra, angażująca produkcja, która w pierwszych trzech odcinkach świetnie rozstawiła pionki na planszy, każąc widzowi antycypować kolejne ruchy bohaterów. Premierowe odcinki zdecydowanie zaostrzyły mój apetyt na więcej. Pozwoliły lepiej poznać bohaterów, polubić ich story-arki oraz zasmakować ciekawej mieszanki stylistycznej, która będzie rządzić tym serialem. God U, First Day i #ThinkBrink stanowią więc idealną przystawkę przed daniem głównym, które – mam nadzieję – przyjdzie w kolejnych odcinkach. Jeśli poziom będzie rósł jak dotychczas, czeka nas piękna krwawa przygoda.

Serial „Gen V” emitowany jest na Amazon Prime Video od 29 września. Kolejne odcinki, po jednym tygodniowo, ukazywać się będę co piątek.

Michał Kaczoń

Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA